W tym miesiącu do mojej kolekcji dołączyły aż trzy szampony. Pierwszym nabytkiem jest rossmanowski szampon ISANA Med 5% UREA. Szampon ten kupiłam po przeczytaniu opinii na wizażu, z nadzieją, że mocznik w pięcioprocentowym stężeniu zrobi dobrze mojej skórze głowy. Co prawda nie zamierzam używać go do codziennego mycia, ze względu na mocny detergent SLES w składzie, ale mam nadzieję, że spisze się chociaż w połowie tak dobrze jak opisuje go producent. Dotychczas użyłam go zaledwie trzy razy, skalp po umyciu był przyjemnie odświeżony, jednakże włosy były splątane bardziej niż po innych myjadłach. Jeśli się nie sprawdzi, dużo nie stracę, dlatego że kosztował tylko około 5zł.
Do koszyka w Rossmanie trafiły również dwa inne szampony. Delikatna Alterra Morela&Pszenica to już klasyk w mojej pielęgnacji. Stosowałam wiele propozycji tej ekologicznej firmy, ale ten produkt najbardziej polubił się z moimi włosami i skórą głowy. Kolejnym październikowym nabytkiem jest suchy szampon Batiste. Wcześniej nie używałam suchych szamponów, dlatego że myję włosy rano, codziennie i po prostu tego nie potrzebowałam. Teraz, gdy staram się myć włosy wieczorem, taki produkt to dobra opcja, gdy akurat spotka mnie BHD.
W październiku wpadł mi w ręce również Balsam odżywczy od Babci Agafii. Już od dawna chciałam wypróbować, któryś z balsamów Agafii w saszetkach, a ten akurat znalazłam w jednej z zielarni. Zapłaciłam 6.50zł. Opinie na jego temat są podzielone. U jednych z włosami nie zrobił nic, a u drugich jest zdecydowanym ulubieńcem w pielęgnacji. Jak na razie użyłam go dwa razy, efektu "wow", którego szczerze mówiąc się spodziewałam przez świetny skład, niestety nie było.
Odwiedzając w tym tygodniu Biedronkę, postanowiłam zakupić jedną z odżywek firmy Argan Professional. Porównując wersję "nawilżenie i połysk" do jej siostry "regeneracja i wzmocnienie" zdecydowałam się na tą pierwszą, stwierdzając, że ma lepszy skład. W domu przekonałam się, iż wcześniej, prawdopodobnie z euforii mój wzrok się pogorszył, dlatego że w sklepie nie zauważyłam Alcohol Denat., który znajduje się mniej więcej po środku wszystkich składników. Wciąż nie mogę zrozumieć, po co producenci kosmetyków pchają do nich alkohol, a potem nazywają je "nawilżającymi"... Ani trochę w tym logiki. No cóż, na pewno nie będę stosować jej do codziennej pielęgnacji, ale mam nadzieję, że chociaż raz na jakiś czas się sprawdzi. Odżywka kosztowała 8.99.
Do mojej kolekcji dołączyły również dwie saszetki masek z Biovaxa. Wersja do włosów suchych i zniszczonych oraz intensywnie regenerująca do włosów ze skłonnością do wypadania. Nie mogę się zebrać, by kupić większe opakowania tych genialnych produktów, więc na razie czasem wracam do nich właśnie w postaci saszetek, dostępnych w Biedronce po 1.99.
W tym miesiącu, po długim czasie stosowania, udało mi się wykończyć jedwab z Mariona, o którym możecie przeczytać więcej słów tutaj. Do zabezpieczania końcówek wybrałam produkt tej samej firmy 7 efektów, kuracja z olejkiem arganowym. Zapłaciłam za niego 6.99, zobaczymy czy sprawdzi się tak dobrze jak poprzednik. Dodatkowo wpadłam w Biedronce na kabelki do włosów Hair Springs, podróbki Invisibobble. Ponieważ do związywania włosów używam tylko takich gumeczek (mam tylko jedną oryginalną, reszta to również podróbki) nie wahałam się ani chwili i opakowanie po 9.99zł z trzema przezroczystymi kabelkami jest już moje :)
Następnym i ostatnim kosmetykiem, tym razem niewłosowym, jaki zakupiłam w Rossmanie, jest tusz do rzęs Eveline Extension Volume 4D. Mój tusz akurat się kończy, a ta maskara zbiera bardzo dużo pozytywnych recenzji, więc i ja postanowiłam ją przetestować. Dodatkowo kosztuje tylko około 13zł. Producent obiecuje: "mega pogrubienie, spektakularne wydłużenie, rozdzielenie z precyzją lasera oraz intensywny czarny kolor". Nie ukrywam, że najbardziej zależy mi na tym przed ostatnim, ponieważ nienawidzę gdy moje rzęsy się sklejają. Mam nadzieję, że będzie strzałem w dziesiątkę :)
Oprócz kosmetyków, ogromną przyjemność przynosi mi kupowanie "pierdołków" do swojego pokoju.
Wczoraj pokusiłam się i w końcu kupiłam kominek, oraz woski Yankee Candle. Gdy zobaczyłam całą skrzynkę zapachów, oczy mi się zaświeciły i wiedziałam, że to będzie ciężki wybór. Stałam i wąchałam około 10 minut, a i tak na początek zdecydowałam się na dwa zapachy miesiąca polecone przez panią ekspedientkę: Honey Glow i Fireside Treats, a dodatkowo wybrałam sobie Cranberry Pear, który chyba najbardziej mi się spodobał z wszystkich zapachów. Woski udało mi się upolować w Frasco, był tam też spory asortyment innych produktów Yankee Candle. Natomiast kominek znalazłam w zwykłym sklepie wielobranżowym u mnie w mieście, za 10zł! Nie dość, że tani, to jeszcze piękny :) Pierwsze użycie mam już za sobą i jestem absolutnie zakochana. Świeczka pali się bez przerwy, a piękny zapach wypełnia caały dom, co niekoniecznie podoba się moim domownikom, którzy nie są fanami tak intensywnych zapachów. Na mojej liście wymarzonych rzeczy do pokoju, mam jeszcze cotton balls, których niestety nie udało mi się upolować w Biedronce, ale namierzyłam już kolejne miejsce gdzie mogę je dostać!
A wy, kupiłyście coś w październiku, czy jesteście na zakupowym odwyku? :)
A może miałyście styczność z jakimiś produktami, które kupiłam? Jak się sprawdziły?
A może miałyście styczność z jakimiś produktami, które kupiłam? Jak się sprawdziły?
Pozdrawiam, Julka.