sobota, 31 października 2015

Nowości października

Hej kochane. W październiku nie planowałam kupować jakiś szczególnych produktów, jednak przez moje ręce w sklepach przewinęło się kilka kosmetyków wartych przetestowania, więc dlaczego miałabym się na nie nie skusić? :)


W tym miesiącu do mojej kolekcji dołączyły aż trzy szampony. Pierwszym nabytkiem jest rossmanowski szampon ISANA Med 5% UREA. Szampon ten kupiłam po przeczytaniu opinii na wizażu, z nadzieją, że mocznik w pięcioprocentowym stężeniu zrobi dobrze mojej skórze głowy. Co prawda nie zamierzam używać go do codziennego mycia, ze względu na mocny detergent SLES w składzie, ale mam nadzieję, że spisze się chociaż w połowie tak dobrze jak opisuje go producent. Dotychczas użyłam go zaledwie trzy razy, skalp po umyciu był przyjemnie odświeżony, jednakże włosy były splątane bardziej niż po innych myjadłach. Jeśli się nie sprawdzi, dużo nie stracę, dlatego że kosztował tylko około 5zł.
Do koszyka w Rossmanie trafiły również dwa inne szampony. Delikatna Alterra Morela&Pszenica to już klasyk w mojej pielęgnacji. Stosowałam wiele propozycji tej ekologicznej firmy, ale ten produkt najbardziej polubił się z moimi włosami i skórą głowy. Kolejnym październikowym nabytkiem jest suchy szampon Batiste. Wcześniej nie używałam suchych szamponów, dlatego że myję włosy rano, codziennie i po prostu tego nie potrzebowałam. Teraz, gdy staram się myć włosy wieczorem, taki produkt to dobra opcja, gdy akurat spotka mnie BHD.


W październiku wpadł mi w ręce również Balsam odżywczy od Babci Agafii. Już od dawna chciałam wypróbować, któryś z balsamów Agafii w saszetkach, a ten akurat znalazłam w jednej z zielarni. Zapłaciłam 6.50zł. Opinie na jego temat są podzielone. U jednych z włosami nie zrobił nic, a u drugich jest zdecydowanym ulubieńcem w pielęgnacji. Jak na razie użyłam go dwa razy, efektu "wow", którego szczerze mówiąc się spodziewałam przez świetny skład, niestety nie było.
Odwiedzając w tym tygodniu Biedronkę, postanowiłam zakupić jedną z odżywek firmy Argan Professional. Porównując wersję "nawilżenie i połysk" do jej siostry "regeneracja i wzmocnienie" zdecydowałam się na tą pierwszą, stwierdzając, że ma lepszy skład. W domu przekonałam się, iż wcześniej, prawdopodobnie z euforii mój wzrok się pogorszył, dlatego że w sklepie nie zauważyłam Alcohol Denat., który znajduje się mniej więcej po środku wszystkich składników. Wciąż nie mogę zrozumieć, po co producenci kosmetyków pchają do nich alkohol, a potem nazywają je "nawilżającymi"... Ani trochę w tym logiki. No cóż, na pewno nie będę stosować jej do codziennej pielęgnacji, ale mam nadzieję, że chociaż raz na jakiś czas się sprawdzi. Odżywka kosztowała 8.99.


Do mojej kolekcji dołączyły również dwie saszetki masek z Biovaxa. Wersja do włosów suchych i zniszczonych oraz intensywnie regenerująca do włosów ze skłonnością do wypadania. Nie mogę się zebrać, by kupić większe opakowania tych genialnych produktów, więc na razie czasem wracam do nich właśnie w postaci saszetek, dostępnych w Biedronce po 1.99.


W tym miesiącu, po długim czasie stosowania, udało mi się wykończyć jedwab z Mariona, o którym możecie przeczytać więcej słów tutaj. Do zabezpieczania końcówek wybrałam produkt tej samej firmy 7 efektów, kuracja z olejkiem arganowym. Zapłaciłam za niego 6.99, zobaczymy czy sprawdzi się tak dobrze jak poprzednik. Dodatkowo wpadłam w Biedronce na kabelki do włosów Hair Springs, podróbki Invisibobble. Ponieważ do związywania włosów używam tylko takich gumeczek (mam tylko jedną oryginalną, reszta to również podróbki) nie wahałam się ani chwili i opakowanie po 9.99zł z trzema przezroczystymi kabelkami jest już moje :)


Następnym i ostatnim kosmetykiem, tym razem niewłosowym, jaki zakupiłam w Rossmanie, jest tusz do rzęs Eveline Extension Volume 4D. Mój tusz akurat się kończy, a ta maskara zbiera bardzo dużo pozytywnych recenzji, więc i ja postanowiłam ją przetestować. Dodatkowo kosztuje tylko około 13zł. Producent obiecuje: "mega pogrubienie, spektakularne wydłużenie, rozdzielenie z precyzją lasera oraz intensywny czarny kolor". Nie ukrywam, że najbardziej zależy mi na tym przed ostatnim, ponieważ nienawidzę gdy moje rzęsy się sklejają. Mam nadzieję, że będzie strzałem w dziesiątkę :)

Oprócz kosmetyków, ogromną przyjemność przynosi mi kupowanie "pierdołków" do swojego pokoju.

Wczoraj pokusiłam się i w końcu kupiłam kominek, oraz woski Yankee Candle. Gdy zobaczyłam całą skrzynkę zapachów, oczy mi się zaświeciły i wiedziałam, że to będzie ciężki wybór. Stałam i wąchałam około 10 minut, a i tak na początek zdecydowałam się na dwa zapachy miesiąca polecone przez panią ekspedientkę: Honey Glow i Fireside Treats, a dodatkowo wybrałam sobie Cranberry Pear, który chyba najbardziej mi się spodobał z wszystkich zapachów. Woski udało mi się upolować w Frasco, był tam też spory asortyment innych produktów Yankee Candle. Natomiast kominek znalazłam w zwykłym sklepie wielobranżowym u mnie w mieście, za 10zł! Nie dość, że tani, to jeszcze piękny :) Pierwsze użycie mam już za sobą i jestem absolutnie zakochana. Świeczka pali się bez przerwy, a piękny zapach wypełnia caały dom, co niekoniecznie podoba się moim domownikom, którzy nie są fanami tak intensywnych zapachów. Na mojej liście wymarzonych rzeczy do pokoju, mam jeszcze cotton balls, których niestety nie udało mi się upolować w Biedronce, ale namierzyłam już kolejne miejsce gdzie mogę je dostać!

A wy, kupiłyście coś w październiku, czy jesteście na zakupowym odwyku? :)
A może miałyście styczność z jakimiś produktami, które kupiłam? Jak się sprawdziły?

Pozdrawiam, Julka.

czwartek, 29 października 2015

Szampon BIOVAX do włosów suchych i zniszczonych

Witajcie. Bohaterem dzisiejszego wpisu będzie szampon, który mam w swoich zbiorach od czasów, gdy jeszcze nie wiedziałam co to znaczy świadoma pielęgnacja, ale wiedziałam, że produkty Biovaxa są dobre dla włosów i jeśli chcemy poprawić ich kondycje, należy je stosować :-) Pewnego razu, gdy udałam się do apteki po któreś z kolei opakowanie maski Biovax do włosów suchych i zniszczonych, zauważyłam obok niej szampon z tej samej serii. Zachwycona działaniem maski, bez wahania chwyciłam za opakowanie z pozornie wygodną pompką i wrzuciłam do koszyka. Jak sprawdził się szampon kultowej firmy Biovax na moich włosach? Czytajcie dalej, a na pewno się dowiecie.


Opis producenta:
Intensywnie regenerujący szampon Biovax opracowany został przez specjalistów w celu zagwarantowania suchym i zniszczonym włosom jak najlepszej kondycji.
Szampony Biovax to unikatowe produkty stworzone na bazie wyjątkowo łagodnych substancji myjących, które nie podrażniają skóry głowy oraz nie wysuszają włosów. Dodatkowo wzbogacone zostały o nawilżające emolienty - substancje szczególnie polecane w pielęgnacji skóry i włosów, które łatwo tracą nawilżenie.
Unikalną cechą szamponu jest bogata w substancje odżywcze receptura oraz kremowa konsystencja. 
Biovax dba nie tylko o zdrowie i kondycję włosów, ale również zapewnia im gruntowną ochronę i bezpieczeństwo. Wysoka jakość oraz skuteczność działania szamponu potwierdzona jest przez Mistrza Świata Fryzjerstwa Artystycznego.


Biovax to gwarancja zdrwoych włosów, dzięki zawartości naturalnych ekstraktów i substancji ochronnych:
- kompozycja ekstraktu z cynamonu i emolientów silnie nawilża i regeneruje przesuszone włosy, nadając im piękny połysk. Zabezpiecza przed utratą wilgoci utrzymując naturalną barierę lipidową skóry głowy. Zmiękcza i wygładza włosy,
- 100% ekstrakt z henny ułatwia aktywnym składnikom wnikanie do wnętrza włosa i jego cebulki.


Nie zawiera substancji drażniących:
- bez parabenów,
- bez SLS,
- bez SLES,
- bez glikolu propylenowego.
Substancje te mogą powodować podrażnienia skóry, a nawet stany zapalne. Przyczyniają się do powstawania łupieżu, swędzenia i wysuszania się skóry głowy. Receptura oparta została o naturalne i bezpieczne substancje aktywne.


Skład: 




AQUA, SODIUM COCOAMPHOACETATE, COCAMIDOPROPYL BETAINE, ACRYLATES COPOLYMER, COCO-GLUCOSIDE, COCAMIDE DEA, COCAMIDOPROPYLAMINE OXIDE, POLYQUATERNIUM-22, PANTHENOL, CINNAMOMUM ZEYLANICUM EXTRACT, LAWSONIA INERMIS EXTRACT, GLYCERIN, ALLANTOIN, DICAPRYLYL ETHER (AND) LAURYL ALCOHOL, TRIMETHYLSILYLAMODIMETHICONE (AND) C11-15 PARETH-5 (AND) C11-15 PARETH-9, STYRENE/ACRYLATES COPOLYMER (AND) COCO-GLUCOSIDE, PARFUM, TETRASODIUM EDTA, CITRIC ACID, SODIUM HYDROXIDE, METHYLISOTHIAZOLINONE, LINALOOL, POTASSIUM SORBATE, C.I.16255, C.I.42090 

Przed wodą znajdują się same bardzo łagodne dla skóry substancje myjące, substancje pianotwórcze oraz nawilżający panthenol. Ekstrakt z cynamonu i emolientów silnie nawilża, nadaje połysku oraz zabezpiecza przed utratą wilgoci utrzymując naturalną barierę lipidową skóry głowy. Zmiękcza i wygładza włosy. Ekstrakt z henny ułatwia aktywnym składnikom wnikanie do wnętrza włosa i jego cebulki. Cały skład ogólnie bardzo przyjazny i delikatny.

Konsystencja, opakowanie, zapach:
400ml szamponu znajduje się w solidnym opakowaniu z grubego plastiku. Nawet gdy spojrzymy pod światło, nie uda nam się zobaczyć ile produktu zostało w środku. Pompka to moim zdaniem ogromny niewypał.


Choć pozornie wygląda na całkiem wygodną w użytkowaniu, okazuje się, że w praktyce ani trochę się nie sprawdza. Wszystko byłoby w porządku, gdyby ilość produktu, która wydobywa się po jednym naduszeniu pompki, była wystarczająca by umyć dokładnie cały skalp. Niestety jak dla mnie jest go za mało, więc muszę nadusić ponownie, jednak przed tym czekam 30 sekund aż pompka powróci "do góry". Nie wiem jak inaczej to opisać, żebyście wiedziały o co mniej więcej mi chodzi. By użyć szamponu musiałam odkręcić pompkę i wylać go sobie na rękę, co również nie było łatwym zadaniem, dlatego że konsystencja jak na myjadło jest dość gęsta. Jednak gdy nakładałam już szampon o kremowej konsystencji, na skórę głowy, cała złość związana z początkowymi problemami z odkręcaniem, wyślizgiwaniem się butelki z ręki, przechodziła, dlatego że do moich nozdrzy dochodził piękny zapach cynamonu, z domieszką wanilii. 

Wydajność:
Tego szamponu używałam z przerwami, więc nie mogę określić czy wystarczy nam on na miesiąc, bądź dwa, jednak ze względu na jego konsystencję moim zdaniem jest wydajny. 

Działanie:
Od szamponu wymagam, by po pierwsze, dokładnie domywał wszelkie ciężkie substancje tj. nafta czy olej, po drugie: by w miarę możliwości jak najmniej plątał włosy oraz po trzecie, by jego użycie nie sprawiało mi kłopotów. Ten produkt spełnił dwa z moich kryteriów. Za pewne po opisie u góry domyślacie się, że nie należał do produktów poręcznych w użytkowaniu. Pomimo to, polubiliśmy się, dlatego że nigdy nie zdarzyło mi się, aby włosy po jego stosowaniu były niedomyte. Jak na szampon bez SLS czy SELS, przy użyciu pojawia się dość dużo piany, czasami nawet po pozornie dokładnym wypłukaniu, odciskając wodę z włosów w ręcznik, słyszałam jeszcze skwierczenie piany i musiałam płukać je na nowo. Po użyciu tego Biovaxa, miałam sto razy mniejsze problemy z rozczesaniem włosów niż np. po użyciu Babydream, czy płynu Facelle Aloe. Skóra głowy zawsze była po jego użyciu przyjemnie nawilżona. Nie umiem określić, czy kondycja włosów dzięki temu szamponowi się poprawiła, ponieważ jednocześnie używałam dużo innych produktów regenerujących. 

Cena i dostępność: 
Za moją 400ml wersję zapłaciłam około 22 złotych, jednak możecie też znaleźć opakowania 200ml w cenie 12-16 złotych. Szampony Biovaxa są raczej dostępne na mniejszą skalę niż ich sławne maski, ale na pewno znajdziecie je w aptece SuperPharm oraz w większych aptekach w waszej okolicy oraz sklepach internetowych.

Czy kupię ponownie?
Jeśli mam być szczera, to na razie raczej nie. Pomimo, że szampon przypadł mi do gustu, znam inne delikatne myjadła, w niższej cenie, które sprawdzają się tak samo dobrze, ale są przyjemniejsze w użytkowaniu. Jednakże to nie zmienia faktu, że polecam wam go do przetestowania :-)




A wy z jakich szamponów aktualnie najbardziej lubicie korzystać?

Buziaki, Julka. 

niedziela, 25 października 2015

Niedziela dla włosów (3) Nieplanowany Good Hair Day

Cześć kochane. Dzisiejsza niedziela dla włosów odbyła się w sobotę i nie miała być "niedzielą", tylko po prostu bogatą pielęgnacją :) Pewnie nie opisałabym jej, gdyby nie świetne efekty, które uzyskałam zupełnie przypadkiem. Przypadkiem, dlatego że nie ułożyłam sobie wcześniej planu, jak to robię w każdą niedzielę i nie przemyślałam jakich produktów użyję, tylko wzięłam to co akurat miałam pod ręką, a włoski po całej pielęgnacji były naprawdę piękne.


Na początek na zwilżone wcześniej letnią wodą włosy i skalp, nałożyłam 1 łyżkę maski Kallos Aloe i około 2 łyżki oleju ze słodkich migdałów, który z resztą niedługo dobije denka. Taki zestaw trzymałam pod folią i czapką około godziny.


Następnie, w długość wtarłam maskę Kallos Keratin, a skalp umyłam szamponem przeciwłupieżowym Pirolam, przytrzymując pianę około 5 minut, żeby produkt ten miał czas zadziałać.


Po spłukaniu i odciśnięciu wody, na włoski nałożyłam jeszcze maskę drożdżową od Babci Agafii i zostawiłam ją na około 45 minut pod ciepłym kompresem. Bardzo lubię tę maskę, jej skład jest naprawdę fenomenalny, jestem pewna że po wykorzystaniu tego opakowania zakupię następne.


Z początku włosy schły same, ale zniecierpliwiona po około godzinie włosy podsuszyłam chłodnym powietrzem, dlatego że trochę się spieszyłam, a potem ułożyłam na szczotce obrotowej Phillips.

Zdjęcie bez flesza.
Cóż mogę powiedzieć. Jak dla mnie włoski wyglądały idealnie. Może na zdjęciu tego nie widać, ale były miękkie, dociążone i wygładzone. Do tego puszyste i uniesione u nasady. Za sprawą obrotowej szczotki przez cały dzień się świetnie układały, a babyhairs nie fruwały wokół głowy. Jedyne na co mogę się poskarżyć, to to, że odrobinę się plątały. Gdybym przed wysuszeniem spryskała je odżywką w spreyu Gliss Kura, byłoby jeszcze lepiej, ale i bez tego jestem zadowolona. Uwielbiam dni, w które nie nastawiam się, że uda mi się uzyskać efekt "wow", a takowy się pojawia :) 

Jak tam u was? Niedziele udane? :)


Pozdrawiam, Julka.

czwartek, 22 października 2015

O Kallosach słów kilka

Kosmetyki węgierskiej firmy Kallos są znajome każdej włosomaniaczce. Kallosowe maski w mojej pielęgnacji są obecne praktycznie od jej początku, a aktualnie w swoich zbiorach mam aż sześć opakowań. Nie dość, że możemy wybrać spośród dużej ilości masek, o zupełnie różnych składach, to jeszcze za litr zapłacimy grosze. Czy za taką cenę, możemy dostać coś ponadprzeciętnego? Czytajcie dalej, a dowiecie się co o tym myślę :)


Za co pokochałam Kallosy?
- Efekt, jaki zostawiają na moich włosach. Po ich użyciu zawsze są miękkie, wygładzone i nie mam najmniejszych problemów z ich rozczesaniem. Często uzyskuję większą objętość, a strach przed obciążeniem już mi nie towarzyszy, bo wiem, że przy umiejętnym stosowaniu maski ryzyko jest praktycznie zerowe.
- Ich różnorodność w wykorzystaniu. Stosowałam je już na każdy możliwy sposób i sprawdzają się nałożone pod ciepły kompres na 30min, czy nawet godzinę, a także na 5 minut, gdy nie mamy czasu na dłuższą pielęgnację.Wiadomo jednak, że zadziałają o wiele lepiej, gdy będą miały na to dłuższą chwilę. Kolejnym ze sposobów użycia jest nakładanie maski pod olej. Moje włosy bardzo lubią podwójne odżywianie i po takim zestawie po myciu nie potrzebują już żadnego produktu. Wiele dziewczyn używa masek Kallosa do mycia włosów i skalpu, chwaląc je sobie przy tym, jednak ja wykorzystuję je tylko do mycia na długości, ze względu na szybkie przetłuszczanie się mojej skóry głowy. Raz w ramach eksperymentu, użyłam Kallos Keratin zamiast szamponu, a efekty były takie jak się spodziewałam. Po kilkunastu godzinach włosy były już przetłuszczone u nasady. Poza tym, maski świetnie emulgują przeróżne, nawet te najcięższe oleje.
- Składy - krótkie i treściwe. Przestudiowałam już wiele składów Kallosów, szukając tych, które najbardziej polubiłyby się z moimi włosami. Po tej lekturze, wywnioskowałam, że praktycznie każda maska ma w składzie Ceatryl Alcohol (alkohol tłuszczowy i emolient, jest on nieszkodliwy i ma bardzo mało wspólnego z Alcohol Denat., więc o przesuszenie nie trzeba się martwić) i Cetrimonium Chloride (substancja powierzchniowo czynna, emulgator, konserwant). Poza tym, w zależności od rodzaju maski, znajdujemy w nich również m.in. oleje, aloes, proteiny, witaminy, najczęściej nad zapachem (Parfum), więc mamy pewność, że zapewnienia producenta o nawilżeniu czy odżywieniu to nie jest pic na wodę. W Kallosach możemy spotkać dwa silikony, Cyclopentasilioxane (jest to silikon przyjazny, lotny) oraz Dimethiconol (silikon bardzo łatwo zmywalny). Pojawiają się one różnie, część z masek je zawiera, część nie. 
- Opakowania. Jestem z tego typu osób, które zwracają uwagę na szczegóły i nie lubię, gdy któryś z moich kosmetyków ma tandetną szatę graficzną (wiem, że to może być dla was trochę dziwne). Opakowania masek Kallos od samego początku bardzo mi się spodobały, ze względu na ich kolory oraz po prostu jak dla mnie przyjazny dla oka wygląd :) Poza tym słoje, w których znajdują się maski są całkiem przyjemne w użytkowaniu (trochę ciężko je odkręcić mokrymi dłońmi, przynajmniej ja mam z tym kłopot). Cały produkt idzie bez problemu wydobyć ze środka. Przeszkadza mi jedynie, że nie ma dodatkowego zabezpieczenia, więc nie mamy pewności czy ktoś w sklepie przed nami nie wtykał tam swoich wścibskich paluchów.


 - Zapach. W tym wypadku nie jestem wybredna, przeszkadzają mi jedynie mocno chemiczne zapachy. Kallosy są bardzo przyjemne "w wąchaniu", nie spotkałam się jeszcze z takim, który by mnie od siebie odepchnął właśnie przez woń. Dodatkowo, jest dość trwały i czuć go jeszcze trochę po umyciu.
- Cena. Za efekt, jaki dają , około 10 zł za litr, a 4 zł za 275ml to jak dla mnie śmiesznie mało :)  

Jak z pośród wielu rodzajów masek wybrać tą idealną dla siebie?
Myślę, że to nie będzie trudne, ze względu na krótkie składy, w których nawet mało doświadczona włosomaniaczka by się odnalazła. Jeśli wasze włosy lubią olej lniany, kupcie Kallos Color, oliwę z oliwek - Banana, makadamię - Omega. Jeśli brakuje wam nawilżenia, polecam Aloe, natomiast jeśli wasze włoski potrzebują solidnej dawki proteiny, nie wahajcie się i kupcie Keratin, bądź Milk. Sądzę, że znalezienie swojego ulubieńca nie będzie trudne, wystarczy przestudiować składy :)


Moi ulubieńcy
Każda z masek Kallos, które przetestowałam, działa na moje włosy dobrze, ale muszę wyróżnić trzy, z którymi bardzo się polubiłam i na pewno do nich wrócę. Jest to emolientowe Omega i Color oraz nawilżająca Aloe. Są na prawdę świetne, włosy po nich zawsze są dociążone, miękkie i wygładzone. Te produkty należą do "pewniaków" i korzystam z nich zawsze, gdy chcę mieć pewność, że moje włosy będą wyglądać pięknie.


Gdzie kupuję swoje maski?
Dostępność Kallosów z dnia na dzień jest coraz lepsza. Kiedyś można je było upolować tylko na stronach internetowych z kosmetykami, bądź Allegro, a teraz kupicie je bezpośrednio w drogerii Hebe, widziałam je ostatnio nawet w małej drogerii w mojej miejscowości.


Podsumowując. 
Maski Kallos, to tego typu maski, po których włosy zawsze wyglądają świetnie. Jeśli ktoś szuka kosmetyku do włosów, który sprawdziłby się w codziennym użytkowaniu, jak najbardziej polecam przetestowanie produktów tego węgierskiego producenta :-)





A wy polubiłyście się z Kallosami?
Macie jakieś maski z tej firmy w swoich zbiorach? :)
Buziaki, Julia.

niedziela, 18 października 2015

Niedziela dla włosów (2) Minimalistyczna, PEHowa pielęgnacja

Cześć kochane. Dzisiejsza Niedziela dla włosów bez żadnych urozmaiceń i eksperymentów :) Postawiłam dostarczyć swoim włosom podstawowych składników pielęgnacyjnych, czyli emolientów, humektantów i protein. Po takim zestawie, w odpowiednich proporcjach produktów, włosy nie mogą wyglądać źle, a jak to wyszło u mnie? Czytajcie dalej.


Na sam początek zmieszałam około pół łyżki Kallosa Aloe z taką samą ilością jego keratynowej  siostry. Do mieszanki dodałam łyżkę oleju lnianego oraz troszkę więcej niż jedną łyżkę oleju ze słodkich migdałów. Całość nałożyłam na wilgotne włosy i trzymałam ponad godzinę pod ciepłym kompresem.


Po upływie czasu mieszankę spłukałam, a skalp umyłam leczniczym szamponem przeciwłupieżowym Pirolam. Wytworzoną pianę przytrzymałam na skórze głowy około 5 minut, by szampon miał czas zadziałać. Nie chcąc za bardzo obciążać włosów, by dłużej utrzymały swoją świeżość, nie użyłam żadnej ciężkiej maski, tylko nałożyłam odrobinę odżywki Garnier Fructis Goodbay Damage i po około 15 minutach spłukałam ją letnią wodą. Zauważyłam, że moje szybko przetłuszczające się włoski po zastosowaniu Pirolamu i lekkiej odżywki na drugi dzień wyglądają całkiem dobrze i nie muszę ich myć :)


Końcówki zabezpieczyłam dodatkowo serum z Mariona, o którym opowiedziałam wam tutaj, ale zapomniałam go umieścić na zdjęciu. Włosy z początku schły samodzielnie, ale ostatecznie podsuszyłam je zimnym powietrzem, bo śpieszyłam się, a chciałam przed wyjściem jeszcze zrobić zdjęcie. Włoski były bardzo miękkie, po wysuszeniu trochę spuszone, ale po jakieś godzinie puszek zniknął. Bardzo miękkie i dociążone, po prostu takie jakie lubię je najbardziej :) 


A jak wasze "Niedziele dla włosów"?
Zadowolone z efektów?
Pozdrawiam, Julia.

piątek, 16 października 2015

Natura Silk jedwabna kuracja od Mariona

To moja pierwsza recenzja na blogu i postanowiłam opowiedzieć wam trochę o moim ulubionym serum. Używam go na tyle długo, że mogę wam przekazać rzetelną opinię. Mowa tutaj o Natura Silk, jedwabna kuracja od Mariona.




Opis producenta: 
Natura Silk - jedwabna kuracja to odżywka regenerująca bez spłukiwania do włosów. 
Dzięki zawartości m.in. jedwabiu i prowitaminy B5:
  • nadaje włosom świetlisty połysk już po użyciu 1 kropli 
  • sprawia, że włosy będą odżywione, nawilżone i sprężyste
  • przywraca włosom suchym, zniszczonym i matowym miękkość i blask.
Natura Silk jedwabna kuracja wygładza powierzchnię włosów, ułatwia rozczesywanie i układanie oraz regeneruje włosy od wewnątrz. Regularne stosowanie chroni włosy przed wysoką temperaturą, gorącym powietrzem, zanieczyszczeniami i utratą wilgoci. 
Twoje włosy uzyskają świetlisty połysk, jedwabną miękkość i zdrowy wygląd.


Analiza składu:
Cyclopentasiloxane - emolient, zapobiega odparowywaniu wody, zmiękcza i wygładza
Dimethiconol - silikon, nadaje połysk, wykazuje działanie regenerujące
Phenyl Trimethicone - silikon, antystatyk
Ethyl Ester of Hydrolyzed Silk - Ethyl Ester to octan etylu, rozpuszczalnik farb i lakierów, a Hydrolyzed Silk to chyba wszystkim znajome proteiny jedwabiu
Parfum - zapach
Panthenol - substancja nawilżająca

Konsystencja, opakowanie, zapach:
50 ml produktu znajduje się w solidnym opakowaniu z wygodną pompką. Plastik, z którego zostało wykonane jest dość twardy, przez co nie można ocenić ile serum aktualnie znajduje się w buteleczce. Szata graficzna przyjemna dla oka. Konsystencja produktu jest gęsta, lepka, raczej typowa dla każdego jedwabiu. Zapach nie jest charakterystyczny, nie przyciąga ani też nie odrzuca. 

Wydajność:
Z tego względu podbił moje serce. Jedwabiu używam już pięć miesięcy, po jednej pompce za każdym razem i co prawda zbliżam się już ku zdenkowaniu, jednakże na pewno wystarczy mi go jeszcze na cały październik. To bardzo długi odstęp czasu, jestem zachwycona.

Działanie: 
Serum używam po każdym myciu, w celu zabezpieczenia końcówek, ale też gdy moje włosy potrzebują dociążenia, odrobina tego produktu im je daje. Mi zdecydowanie wystarcza jedna pompka przy każdorazowym użyciu, jednak sądzę, że włosy grubsze i gęściejsze potrzebowałyby minimum dwie. Produkt spełnia obietnice producenta, końcówki są miękkie i gładkie, trzeba się bardzo postarać by je obciążyć. Przez te kilkumiesięczne stosowanie jedwabiu Mariona miałam świadomość, że moje włosy są pod najlepszą ochroną i tak też było. Dzięki niemu zapobiegłam łamaniu się końcówek, co wpłynęło także na szybszy wzrost włosków.

Mały pogląd na moje końcówki w jednym z kosmyków :)

Cena i dostępność: 
Moje jedwabne serum zakupiłam w zwykłym osiedlowym sklepie wielobranżowym, za około 10zł. Widziałam też mniejsze opakowania w cenie 4-5zł. Produkty Mariona są szeroko dostępne, więc na pewno nie będzie problemu znaleźć ich w waszym pobliżu :)

Czy kupię ponownie?
Po długim stosowaniu tego jedwabiu, mam ochotę na coś innego. Jednak jeśli po przetestowaniu innych produktów, uznam, że ten był dla mnie najlepszy, na pewno do niego wrócę. 

A wy nie zapominacie zabezpieczać swoich końcówek? 
Jakiego produktu aktualnie używacie? :-)

Całusy, Julia.

wtorek, 13 października 2015

Plan pielęgnacji... październik.

Cześć kochane! Dziękuję, że pomimo tego, że jestem nowa w blogosferze ktoś postanowił mnie odwiedzić oraz przeczytać pierwsze posty, skomentować, a nawet zaobserwować. To bardzo motywujące i miłe.
Dzisiejszy post to początek serii, którą planuję kontynuować w każdym nowym miesiącu. Co prawda jesteśmy już w połowie października, ale i tak postanowiłam dodać ten post. Zapisywać będę tutaj, na co konkretnie zamierzam zwrócić uwagę w regeneracji moich włosków w danym miesiącu. Muszę przyznać, że wcześniej brakowało mi miejsca, w którym mogłabym skupić wszystkie moje myśli i chęci. "Włosowy dziennik" prowadziłam dwa razy. Za każdym razem po kilka dni :) Mam ogromnie słomiany zapał do wszystkiego, więc założenie bloga to dla mnie krok w kierunku uporządkowania całej zgromadzonej wiedzy przez te kilka miesięcy oraz poszerzenie świadomości i jeszcze bliższe poznanie moich włosów. Mam nadzieję, że się uda. 

We wrześniu czupryna została trochę zaniedbana. Po bogatej, wakacyjnej pielęgnacji, w której przed każdym myciem używałam oleju, po silnej maski, a włosy najczęściej schły samodzielnie, przyszedł czas na poranne mycie, odżywkę na 5 minut oraz suszenie suszarką. Olej lądował na włoski na całą noc około raz w dni szkolne, a większa regeneracja miała miejsce w weekendy. Mój październikowy plan pielęgnacji przedstawia się następująco:

Przypadkowe produkty, które wpadły mi w ręce :)


Mycie:Moje włosy już od dawna przetłuszczają się na tyle mocno, że muszę myć je codziennie. Ale o tym problemie opowiem wam przy innej okazji. W tym miesiącu chciałabym spróbować przestawić się na mycie wieczorne, mogłabym wtedy sobie pozwolić na bardziej złożoną pielęgnacje i odstawić suszarkę. Jednak obawiam się tego, że po obudzeniu moje włosy byłyby mocno spuszone po nocnym ślimaczku i nadawałby się tylko do związania. Skórę głowy wciąż będę myła delikatnym Biovaxem do włosów zniszczonych, bądź Pirolamem, a włosy na długości jednym z Kallosów. Raz na dwa tygodnie oczyszczę włosy z nagromadzonych silikonów i innych substancji Joanną Naturią "Zielona herbata i pokrzywa".

Maski i odżywki: Jeśli pozostanę przy porannym myciu, postaram się wprowadzić do mojej pielęgnacji ulepszoną metodę Henri przy aplikowaniu jakiejkolwiek maski, czy odżywki. Nie potrafię określić z jakich konkretnie produktów będę korzystać, bo muszę przyznać, że uwielbiam gdy moja pielęgnacja jest urozmaicona i najlepiej codziennie używałabym innych produktów do nawilżenia i odżywiania. Aktualnie najczęściej używam odżywek Garniera z serii Fructis, AiK oraz Diamond Volume z Nivea. Zamierzam stawiać głównie na emolienty, jednak nie zapominając przy tym o równowadze PEH. 

Olejowanie: Październik stoi pod hasłem "Denkowanie olei". Postanowiłam, że kolejny olej mogę kupić tylko gdy wykończę moje zapasy, a po głowie od pewnego czasu chodzi mi jeden, więc mam motywację do działania :) Włoski więc będę natłuszczać olejem lnianym, musztardowym oraz ze słodkich migdałów. Czasami na skalpie wyląduje Sesa. W tym miesiącu olej na moich włosach musi lądować o wiele częściej niż we wrześniu!

Suplementacja: To mój ostatni miesiąc trzymiesięcznej kuracji tabletkami Doppel Herz + Biotyna, które sprawują się świetnie. Wkrótce znajdziecie u mnie recenzję. Dodatkowo wspomagam się kapsułkami z olejem nasion wiesiołka oraz witaminą A, które w lipcu poleciła mi pani dermatolog w celu pomocy w walce ze zrogowaceniem skóry. Staram się też codziennie wypić kubek pysznej pokrzywy.

Stylizacja: Moim marzeniem jest porzucenie suszarki na zawsze, tak jak to stało się z prostownicą. Jednak przy aktualnej sytuacji jest to po prostu niewykonalne, dlatego że moje włosy nie zdążą za żadne skarby wyschnąć przed moim porannym wyjściem z domu, a nie warto narażać się na przeziębienie. Ale spróbuję z tym walczyć. Zamierzam też ograniczyć stylizację szczotką obrotową. Nadeszła jesień, tak więc pora na dobre przywitać się z upięciami, które będą konieczne, jeśli nie chcę potem tracić czasu i włosów podczas rozplątywania kołtunów, z którymi mam problem przy silnym wietrze. Kosmetyków utrwalających nie używam, a końce wciąż zabezpieczać będę silikonowym serum z Mariona. 

Inne: Moim głównym celem na październik jest regularny peeling (cukrowy, kawowy) skóry głowy oraz stosowanie żelu Cerkogel 30. Zmagam się z przesuszeniem skalpu i mam nadzieję, że te działania choć odrobinę pomogą mi w walce z nim. Jeśli nie, przyjdzie czas na wizytę u dermatologa. Dotychczas peeling wykonywałam tylko wtedy gdy akurat mi się o nim przypomniało i był to błąd.

Jesień to świetny czas na regenerację włosów po fali upałów i promieni słonecznych latem oraz na przygotowanie ich na zimowe zmagania się z niską temperaturą. Muszę dopilnować, by moja pielęgnacja była rozbudowana i bogatsza niż we wrześniu. Trzymajcie kciuki!


A jak wasze samopoczucie w pierwsze, chłodniejsze dni? :)
Macie jakieś konkretne plany na jesienną pielęgnację?


Pozdrawiam, Julia.


niedziela, 11 października 2015

Niedziela dla włosów (1) Trzcinowy peeling i drożdżowa maska

Postanowiłam, że na stałe dołączę do włosomaniaczek, które biorą udział w serii Anwen "Niedziela dla włosów" :) Tak więc jeśli chcecie dowiedzieć się jakie zabiegi pielęgnacyjne wykonałam na moich włosach dzisiaj, zapraszam do dalszego czytania!


Na początek, na zwilżone wcześniej letnią wodą włosy, nałożyłam około dwie łyżki oleju lnianego. W skalp wtarłam żel Cerkogel 30, którego używam w celu walki z suchą skórą głowy. Stosuję go od niecałego tygodnia, a efekty już się pojawiają, więc mam nadzieję, że produkt ten mnie nie zawiedzie. Producent proponuje nam wcieranie żelu w umytą już skórę, jednakże moje włosy łatwo ulegają obciążeniu, czy też w jego przypadku zlepieniu u nasady, więc nie ryzykując używam go przed.

Tak naolejowane włosy trzymałam około dwóch godzin.
Następnie przyszła pora na mycie. Dzisiaj postanowiłam dopieścić skalp peelingiem cukrowym. Zwykły cukier zamieniłam na cukier trzcinowy, który zawiera więcej składników odżywczych od białego. Dwie łyżki szamponu do włosów zniszczonych Biovax, zmieszałam z 4 łyżkami cukru i dokładnie połączyłam mieszając. Przed rozpoczęciem peelingu, na długość włosów nałożyłam maskę Kallos Aloe, delikatnie wcierając ją, aby lepiej się wchłonęła, a następnie przeszłam do cukrowego relaxu.


Po wypłukaniu i osuszeniu włosów, wylądowała na nich dorożdżowa maska Babci Agafii.
Dzisiaj przeżyłam lekki szok, gdy zorientowałam się, że używałam jej zaledwie pięć razy, a już jestem w połowie opakowania. Jest tak jak się spodziewałam, jej rzadka konsystencja wpływa na wydajność :( Szkoda, bo jest naprawdę świetna. Maskę trzymałam pod ciepłym kompresem około godziny. Włosy schły samodzielnie, zabezpieczone odrobiną jedwabiu z Mariona.


Efekt mojej dzisiejszej pielęgnacji jest dobry, ale włosy mogłyby być bardziej dociążone. Po wykonaniu peelingu przez dłuższy czas czułam delikatne i przyjemne pulsowanie, co jest dowodem na to, że zdecydowanie pobudziło się krążenie krwi. Włosy są puszyste, miękkie i sypkie, a skóra głowy dobrze nawilżona. Do ideału brakuje tylko i wyłącznie trochę dociążenia, jednak nie narzekam :)

A jak efekty waszych "Niedziel dla włosów"? :)

Pozdrawiam, Julka.

czwartek, 8 października 2015

Jak rozpoczęłam swoją rewolucję włosową?


Witajcie! :) Jest to mój pierwszy post i tak na wstępie chciałabym tylko powiedzieć, że mam na imię Julia i od niedawna mam obsesję na punkcie włosów. Od niedawna, oznacza dosłownie "od niedawna", bo nie mam długiego stażu w włosomaniactwie. Pielęgnację swoich włosów rozpoczęłam wraz z początkiem kwietnia, zdesperowana tym jak w tragicznym były stanie oraz ciągłymi, uszczypliwymi komentarzami, że moje włosy wyglądają jak piórka. Mimo wszystko, przez ten czas zdołało mi się już dość dużo osiągnąć, a dowodem na to są ciągłe pochwały doprowadzające mnie do rumieńców, z ust koleżanek, czy rodziny, którzy są zdumieni poprawą kondycji mojej czupryny. Na zdjęcia obecnego stanu moich włosów przyjdzie pora w kolejnych postach, na razie tylko taki mały wstęp u góry, a na dziś chciałabym wam przedstawić, od czego rozpoczęłam regenerację sianka na mojej głowie.

Pożegnanie się raz na zawsze z prostownicą. 
Jest to pierwszy i najważniejszy punkt, dzięki któremu cała moja pielęgnacja zaczęła mieć w ogóle jakikolwiek sens. Wcześniej przez około siedem lat włosy prostowałam dzień w dzień, czasami nawet po dwa, trzy razy. Był to mój nawyk, którego zażegnanie było porównywalne z rzuceniem tytoniu dla nałogowego palacza. Moje włosy, cienkie, pocieniowane, zniszczone w skali 11/10 wyglądały tragicznie bez stylizacji, jednak pewnego dnia, gdy dotarło do mnie w jakim są stanie postanowiłam, że koniec z tym. I tak po prostu prostownica zginęła gdzieś na poddaszu, a od tamtego czasu używałam jej tylko raz, na jakieś ważne wyjście. Aby wyglądać w miarę ładnie, zazwyczaj związywałam górną część włosów, w sławnego "samuraja", albo po prostu związywałam je w koczka.

Zdobywanie wiedzy.
Na początku (choć do dziś mało się zmieniło) wciąż przesiadywałam na przeróżnych blogach, przeczytałam całego bloga Anwen, BHC, ale także inne mniej znane chłonąc wiedzę jak gąbka. Czytałam w pociągu, na lekcjach, w domu, w dzień, a nawet nocami. Włosomaniactwo pochłonęło mnie doszczętnie. Informacji było dużo, ale to kwestia czasu, żeby wszystko sobie ułożyć i zacząć stosować.

Podcięcie zniszczonych końcówek. 
W moim przypadku podcięcie wszystkich zniszczonych końcówek, było bardzo trudne, ze względu na różne długości, które miały i wciąż mają włosy. Jednak poznałam wspaniałą fryzjerkę i razem podjęłyśmy decyzję, że zetniemy kilka centymetrów od dołu i po milimetrze po bokach, by z czasem zejść z cieniowania. Po cięciu czułam się świetnie, a moich pleców nie zdobiło już aż tyle białych kropek.

Zaprzyjaźnienie się szamponem bez SLS, odżywkami, maskami i olejami i serum na końce. 
Tak, wcześniej nie używałam nawet odżywki. Myłam włosy zwykłym drogeryjnym szamponem, a odżywka poszła w odstawkę, ponieważ byłam zdania, że od niej szybciej przetłuszczą mi się włosy, które i tak myłam (i niestety wciąż muszę to robić) codziennie. O istnieniu masek nie miałam pojęcia, a nakładanie oleju na włosy wydawało się absurdalnym pomysłem. Po poznaniu pojęcia Sodium Laureth Sulfate, szampon z Pantene zamieniłam na Babydream i z czasem okazało się, że było to wybawieniem dla skóry głowy. W mojej łazience pojawiła się odżywka Garniera Awokado i Masło karite, a także dwie maski Biovaxa. Na włosy raz na jakiś czas zaczął lądować zwykły olej Kujawski, a dopiero potem ze słodkich migdałów i musztardowy. Końcówki zawsze po myciu zabezpieczane były sylikonowym serum, którego kiedyś nigdy nie używałam.

Przeanalizowanie swoich nawyków.
Zaczęłam zwracać uwagę na to, jak rozczesuję swoje włosy, czym je związuję, suszę oraz w jakiej fryzurze śpię. Gumki z metalowymi wstawkami zamieniłam na kabelki invisibobble, rozpuszczone włosy podczas snu, na ślimaczka, a rozczesywanie zawsze odbywało się delikatnie i zazwyczaj głową w dół. Ręczniki zamieniłam na stare, bawełniane koszulki, żeby nie trzeć włosków niepotrzebnie po myciu i nie narażać ich na dodatkowe uszkodzenia mechaniczne. Modyfikacji również uległa moja dieta, co prawda wciąż mam z tym problem, ale na pewno teraz spożywam więcej płynów, unikam fastfoodów i cukru. Nie korzystają na tym tylko włosy, ale cały organizm.

 Dużo, dużo, bardzo dużo cierpliwości.
Na początku często moje eksperymenty kończyły się niepowodzeniem. Bad Hair Days wciąż się zdarzają, jednak na pewno nie w takiej częstotliwości jak kiedyś. Musimy poznać swoje włosy i przetestować dużo opcji, by w końcu wpaść na coś, co one pokochają. Może wydawać nam się, że jakiś produkt nic nie robi z włosami, ale być może wystarczy tylko zmienić sposób bądź czas trzymania go na włoskach. Ja bardzo długo uczyłam się pokory, często miałam ochotę wyrzucić wszystkie kosmetyki do kosza, sądząc, że moje włosy wyglądają jeszcze gorzej niż przed rozpoczęciem pielęgnacji. Wszystko to kwestia czasu, chęci i przyswojonej wiedzy :)

A wy, pamiętacie jeszcze początki swojego włosomaniactwa? 

Pozdrawiam, Julka.