niedziela, 29 listopada 2015

Niedziela dla włosów (6) Miodowanie

Witajcie w ostatni listopadowy weekend :) Mój tydzień minął w stresie, przyszły zapowiada się jeszcze gorzej, ale gdy już minie na chwilę odetchnę. Sobota, choć pełna nauki, zaowocowała również w pewien włosowy eksperyment, o którym chciałabym wam trochę opowiedzieć. W piątek zauważyłam, że włosom zdecydowanie brakuje nawilżenia, więc zaczęłam myśleć, co by tutaj zrobić i jak je dopieścić humektantami. Wpadłam na pomysł "miodowania".


Pielęgnacja zaczęła się już w piątek wieczorem. W skalp wtarłam kozieradkę, a na długość nałożyłam olej Babydrem Fur Mama, który ostatnio jest moim zdecydowanym ulubieńcem i najprzyjemniej mi się go używa do olejowania.


Rano przygotowałam mieszankę: 1 łyżka miodu, 1 łyżka maski Kallos Aloe oraz kilka kropel cytryny. Miód i cytryna razem mają właściwości rozjaśniające i choć zdawałam sobie sprawę, że po jednym razie raczej nie uda mi się zauważyć różnicy, nie obraziłabym się gdyby tak było :) Całość wymieszałam, powstała dość lejąca konsystencja, obawiałam się, że będzie spływać z włosów, ale nic takiego nie miało miejsca. Miksturę nałożyłam na wilgotne włosy. Miód w wyniku reakcji z wodą wytwarza wodę utlenioną (jednak o wiele, wiele słabszą niż te sprzedawane w aptece, więc nie ma się o co martwić), co powoduje rozjaśnienie. Odrobinę mieszanki wtarłam również w skalp i trzymałam ją tak pod ciepłym kompresem około 1.5-2 godzin.
Następnie włoski dokładnie spłukałam, skórę głowy umyłam szamponem Isana Med z mocznikiem, a długość spływającą pianą. Na odsączone włosy nałożyłam maskę Biovax Gold i posiedziałam z nią około godziny.


Zdjęcia wyszły niezbyt ciekawie, w słabej jakości, nie oddają tego jak włosy wyglądały naprawdę. Wybrałam dwa, moim zdaniem najlepsze. Przy takiej pogodzie i słabym świetle już po 15, używanie lampy jest konieczne :( Nie zmienia to faktu, że z pielęgnacji jestem bardzo zadowolona, włosy już dawno nie były takie nawilżone, mięsiste i lejące za razem. Po wyschnięciu nie były ani trochę splątane, nie miałam żadnego problemu z rozczesaniem. Skalp się trochę "uspokoił" i przestał swędzieć. Pomimo głębokiego nawilżenia włosy nie były ani trochę spuszone. "Miodowanie" na stałe zagości w moich włosowych rytuałach :)

Używacie miodu do pielęgnacji swoich włosów? :)

Całusy, Julka.

niedziela, 22 listopada 2015

Niedziela dla włosów (5) Nowość, czyli Biovax Gold

Witajcie. Dzisiejsza NdW odbyła się w sobotę, dlatego że bałam się iż w niedzielę znowu nie będę miała czasu na opisanie mojej pielęgnacji. Ale jestem, pielęgnacja się odbyła, a jakie były jej efekty?
Już za chwilę się dowiecie.


Na sam początek, na suche włosy nałożyłam olej ze słodkich migdałów, a w skórę głowy wtarłam kozieradkę. Kurację kozieradką rozpoczęłam w poniedziałek, ze względu na to, że i mnie w końcu dopadło jesienne wypadanie. Zależało mi na tym, żeby moja wcierka była bez alkoholu, dlatego że mój skalp nie jest w najlepszej kondycji i gdybym dodatkowo wysuszyła go alkoholową wcierką, za jakiś czas mogłoby dojść do katastrofy.
Po jakiś dwóch godzinach, może troszkę więcej, włosy zmoczyłam i na długości umyłam je Kallosem Keratin, a skórę głowy Alterrą Morela&Pszenica, którą uwielbiam. Ma świetną konsystencje, dobrze się pieni i używanie tego szamponu nie jest dla mnie udręką tj. np. używanie Babydream.
Po osuszeniu włosów ręcznikiem nałożyłam na nie moją nową i pierwszą maskę od Biovax Glamour, wersję Gold. Ma ona gęstą, zbitą konsystencję i nie wiedziałam z początku jaka ilość będzie optymalna. Nałożyłam jej naprawdę mało i bałam się, że po prostu za bardzo oszczędziłam i nie zadziała, ale nic takiego się nie stało. Maska o pięknym zapachu, ze złotymi drobinkami była na moich włoskach około godziny pod ciepłym kompresem.

Po spłukaniu, zabezpieczeniu końcówek olejkiem z Mariona i wysuszeniu chłodnym nawiewem włosy prezentowały się tak:


Wyglądały naprawdę cudownie. Miękkie, dociążone, wygładzone, błyszczące. Do tego pofalowały się jeszcze mocniej niż zawsze i wydaję mi się, że może  być to zasługą tego, że Biovax, którego użyłam nie ma w swoim składzie silikonów. Na zdjęciu te fale nie są aż tak widoczne, dlatego że przed wykonaniem rozczesałam je Tangle Teezerem. Dzięki waszym uwagą w końcu zrozumiałam, że nigdy nie będę miała pięknej tafli, dlatego że moje włoski to falowańce! I muszę koniecznie zacząć wgłębiać się w temat wydobywania skrętu.


A jak wasza dzisiejsza pielęgnacja? Wszystko się udało? :)

Buziaki, Julka.

sobota, 21 listopada 2015

Lista marzeń na listopad/grudzień

Cześć kochane. W końcu mam chwilkę dla siebie i mogę coś napisać na bloga. Aktualnie mam bardzo dużo nauki i nie zapowiada się, żeby było tego mniej, więc nie mogę sobie pozwolić na częste tworzenie postów, jednakże w tym całym natłoku obowiązków nie zapominam o pielęgnacji włosów. Dzisiaj chciałabym wam pokazać kilka produktów, które znajdują się na mojej wishliście i które z chęcią przygarnęłabym do swojej (bądź co bądź) niedużej kolekcji. Mam nadzieję, że uda mi się je zdobyć w najbliższym czasie, idą święta, więc może zrobię sobie sama prezent pod choinkę :D


Jako pierwsze na moją listę trafiają maski Biovax. Bambus & Olej Awokado to zupełna nowość na rynku, a ze względu na to iż moje włosy uwielbiają olej awokado, myślę, że to może być strzał w dziesiątkę. Dzisiaj kupiłam swoją pierwszą maskę Biovax Glamour, którą zamierzam testować w akcji Anwen klik. Wahałam się między Gold, a Orchid, ale ostatecznie decyzja padła na tą pierwszą, a druga pozostała na liście zakupów. Miałam okazji używać jak na razie wersję pomarańczową i zieloną tej firmy, ale chcę więcej i więcej, moja biovaxowa kolekcja na pewno wkrótce się powiększy :)


Muszę wam się przyznać, że akcja pt. "Denkowanie olei" idzie mi całkiem dobrze! Została mi resztka oleju ze słodkich migdałów i Baby Dream fur Mama i trwam w postanowieniu, że dopóki ich nie wykończę, nie kupię nowego. Już od dawna mam ochotę na olejek odbudowujący z Yves Rocher i czuję, że niedługo w końcu będzie mój :) Zobaczymy czy gotowa mieszanka olei sprawdzi się tak dobrze jak BDFM. Obawiam się że jak na swoją cenę, bo jest to około 30zł, będzie mało wydajny, ale i tak chcę go przetestować.


Czarna marokańska maska od Planety Organicy. Muszę przyznać, że w temacie rosyjskich producentów i kosmetyków jestem zielona, jeszcze nigdy nie miałam żadnego produktu od tego producenta i pewnie dlatego ta zachwalana maska tak mnie kusi.


Maska nawilżająca od Ecolab. Skład: Woda brzoskwiniowa, olej z pestek brzoskwini, olej ze słodkich migdałów, masło shea, olej sezamowy, olej arganowy, ekstrakt z korzenia imbiru, mleczko pszczele, gliceryna. Myślę, że nie trzeba nic więcej dodawać :-) Maska emolientowo-humektantowa, bez skazy, jestem pewna, że pokochała by się z moimi włosami od pierwszego użycia...



Zielona glinka! Do zakupu glinki zbieram się już jakiś czas i jeszcze tego nie zrobiłam, bo ciągle o niej zapominam. Mam milion pomysłów jak jej używać i mam nadzieję, że jej wspaniałe właściwości pomogą mi z nadmiernym przetłuszczaniem się skóry głowy. Glinkę firmy Nacomi kiedyś zdaje się widziałam w Hebe, więc muszę tam wkrótce po nią wrócić.

Od niedawna na blogosferze zrobiło się głośniej o niejakich peelingach do ciała BodyBoom. Zbierają one wspaniałe recenzje, podobno już po pierwszym użyciu skóra jest jędrniejsza, a po kilku - mniej widoczny cellulit. Zmagam się ze zrogowaceniem skóry i tj. latem odczuwam jego mniejsze skutki, zimą moje nogi są szorstkie i okropkowane w małych krostkach. Chciałabym wypróbować ten peeling i sprawdzić, czy naprawdę jest taki świetny i czy uporałby się z moim nieprzyjemnym problemem. Najbardziej przemawia do mnie jak na razie oryginalna wersja.

klik

To już cała moja lista marzeń, choć pewnie dobrze wiecie jak to jest - co chwilę dochodzi do niej coś innego, nowego, wspaniałego. Ale jak na razie do odhaczenia pozostawiam produkty, które opisałam do góry i mam nadzieję, że uda mi się je upolować. Trzymajcie kciuki!

A wy o czym marzycie?
A może macie jakiś produkt, który wymieniłam? :)

Buziaki i pozdrowienia, Julka.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Bania Agafii: Odżywczy balsam do włosów

Cześć kochane. Dzisiaj chciałabym wam trochę opowiedzieć o pierwszym z balsamów Agafii, który miałam okazję przetestować. Bogaty w oleje i witaminy skład z początku mnie zachwycił i byłam pewna, że produkt sprawdzi się świetnie. Czy moje przypuszczenia okazały się trafne? Czytajcie dalej, a na pewno się tego dowiecie.


Opis producenta:


Skład:
Aqua - woda 
Cetearyl Alcohol - emolient
Glycerin -  gliceryna
Behentrimonium Chloride, Cetrimonium Chloride, Quaternium-87 - antystatyki, konserwanty
Hydroxyethylcellulose - substancja konsystencjotwórcza
Cetrimonium Bromide - antystatyk
Organic Amaranthus Caudatus Seed Oil - olej z amarantusa
Organic Oxycoccus Palustris Seed Oil - olej z nasion żurawiny
Organic Primula Vulgaris Oil - olejek z pierwiosnka
Organic Panax Ginseng Oil - olejek z żeń-szenia
Organic Pulmonaria Officinalis Oil - olej z miodunki plamistej
Organic Pinus Palustris Oil - olejek z orzechów cedrowych
Organic Linum Usitatissimum (Linseed) Seed Oil - olej z białego lnu syberyjskiego
Benzyl Alcohol - rozpuszczalnik, alkohol
Sorbic Acid, Benzoic Acid, Citric Acid - substancje zakwaszające
Parfum - zapach

Konsystencja, opakowanie, zapach: 
Saszetka o pojemności 100ml, wygodna w użytkowaniu, bez problemu idzie wydobyć cały produkt ze środka. Konsystencja w odcieniu delikatnego żółtego, dość rzadka, ale nie lejąca, przy pierwszym użyciu nie wiedziałam jaka ilość będzie optymalna i nałożyłam za mało balsamu, ale potem już nie miałam z tym problemu. Zapach jak dla mnie bardzo przyjemny, kwiatowy, ani trochę niesztuczny i niechemiczny.

Wydajność:
Pomimo tego, że w opakowaniu jest tylko 100 mililitrów produktu, a ja zawsze nakładam dużą ilość kosmetyku, balsam wystarczył mi na aż pięć razy. Na początku byłam przygotowana, że starczy mi go na trzy mycia maksymalnie, cóż, mile się zaskoczyłam :-)

Działanie:
Czyli najważniejsze. Cóż, muszę przyznać, że z balsamem tym wiązałam ogromne nadzieje i oczekiwałam od niego efektu "wow", ze względu na świetny i prawie całkowicie naturalny skład. Trochę się rozczarowałam i za pierwszym razem i za każdym kolejnym. To nie jest tak, że ten balsam jest zły, bo na pewno się sprawdza na zdrowszych włosach, jednak z moimi wysokoporami się nie polubił, jest dla nich za słaby. Nie mogę powiedzieć, że po jego użyciu włosy były takie jak po samym myciu szamponem, ale dużo im do tego nie brakowało. Ciężkie do rozczesania, szorstkie i przesuszone na końcach. Tak wyglądały włoski po tym produkcie niezależnie od tego, czy przytrzymałam go 5 minut, 30 czy nawet godzinę. Zawsze po jego użyciu musiałam stosować dodatkowo odżywkę bez spłukiwania i dopiero wtedy włosy wyglądały w porządku i rozczesywało się je bez problemu.

Cena i dostępność:
Ja swoje opakowanie upolowałam w małej zielarni niedaleko moje szkoły, po 6.50zł. Produkty Bani Agafii, a także ten balsam są dostępne w sklepach internetowych, zielarniach, bądź mydlarniach.

Czy kupię ponowie?
Nie. Jednak nie zrażam się i zamierzam przetestować inne wersje balsamów Agafii :)

Jakie są wasze ulubione produkty od Bani Agafii?

Pozdrawiam, Julia. 

piątek, 6 listopada 2015

O dbaniu o moje szczotki do włosów

Witajcie kochane. Kiedyś, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że szczotka również zasługuje czasami na porządne oczyszczenie. Kurz, produkty do stylizacji i wszystkie inne nieczystości zbierały się na niej, a ja czesałam włosy rozprowadzając na nich ten istny brudowy koszmar. Dlaczego i jak czyszczę swoje szczotki? Czytajcie dalej, a na pewno się dowiecie :)



Dlaczego powinnyśmy dbać o przyrządy, których używamy do czesania? 
Powód jest prosty: ogromne ilości bakterii, które zbierają się na nich znajdując tam idealne miejsce do funkcjonowania. Codziennie używamy szczotek i grzebieni, przeczesujemy nimi włosy przynajmniej raz dziennie, przechowujemy je w szafkach, pudełeczkach, często nosimy w torebce. Wyobraźcie sobie, z iloma bakteriami muszą się one spotkać w międzyczasie. Oprócz włosów, zanieczyszczeń z powietrza oraz kurzu i roztoczy, na naszych szczotkach znajdują się łój, naskórek, łupież, pot oraz produkty do stylizacji. Po co myć włosy, skoro rozczeszemy je taką brudną szczotką i wszystkie te substancje, których się pozbyłyśmy wrócą na nasze pięknie zadbane kłaczki? No właśnie :)

Jak często?
Zależy od rodzaju szczotki lub grzebienia jakich używamy. Częstotliwość mycia szczotki z naturalnego włosia na pewno powinna być większa od plastikowej Tangle Tezeer, czy grzebienia, dlatego że na włosiu szybciej zbiera się kurz. Ja osobiście staram się myć obydwie moje szczotki: Tangle Tezeer oraz rossmanowską "for your Beauty" z włosia dzika przynajmniej raz na dwa tygodnie i myślę, że jest to czas optymalny. 

Jak czyszczę moje szczotki?
1. Na początku używam wykałaczki, by usunąć większość włosów nagromadzonych na powierzchni szczotki. Oprócz wykałaczki można by też użyć grzebienia ze szpikulcem, przy plastikowych szczotkach również nożyczek.


2. Następnie włosie i ząbki moczę pod strumieniem ciepłej wody i nakładam szampon, zazwyczaj taki jaki aktualnie mam pod ręką w łazience (najlepiej z SLS).
3. Potem czyszczę dokładnie szczoteczką do zębów, a rozprowadzoną pianę zostawiam na kilka minut. Należy pamiętać, że drewnianych szczotek nie powinno na długo się zostawiać w wodzie bądź zupełnie mokrych, dlatego że drewno pęcznieje i moglibyśmy po prostu szybko je zniszczyć.


4. Po około 5 minutach opłukuję w letniej wodzie. 
5. Tangle Teezer jest już gotowa i można ją odłożyć do wyschnięcia (zawsze ząbkami do góry). 
6. Na szczotkę z włosia dzika nakładam jeszcze jakąś lekką odżywkę, by zmiękkczyć włoski. Po około 10 minutach ostatni raz ją spłukuję i odkładam na kaloryfer do wyschnięcia.


Dodatkowo
- Spotkałam się też z myciem plastikowych szczotek i grzebieni w roztworze z sodą oczyszczoną. Taką miksturę przygotowujemy z 1 szklanki wody, 1 łyżeczki sody oraz 1 łyżeczki szamponu.

- Po umyciu naszych przyrządów można je też zdezynfekować. W tym celu możemy użyć wody utlenionej, spirytusu salicylowego, bądź nawet wody z octem.

Dlaczego warto?
Warto czyścić nasze szczotki i grzebienie, ponieważ nie narażamy w ten sposób naszych włosów na spotkania z ogromnymi koloniami bakterii. Z resztą zanieczyszczona, obklejona lakierem i włosami szczotka, świadczy tylko o nas i o naszej higienie.

A wy nie zapominacie o czyszczeniu przyrządów do włosów jakich używacie? :-)

Pozdrawiam gorąco, Julka.

niedziela, 1 listopada 2015

Niedziela dla włosów (4) Urozmaicona pielęgnacja + test nowej,biedronkowej odżywki

Witajcie! Ten tydzień, jak i dwa poprzednie nie należał do najlepszych, a następny zapowiada się jeszcze bardziej zabiegany, więc znając życie nie będę miała ochoty, ani chwili na dopieszczenie włosów, tak więc w niedzielę postanowiłam urządzić im małe spa.


Na początek, podgrzałam około jedną łyżkę olejku sesa i nałożyłam go na zwilżone wcześniej włoski oraz skórę głowy, a następnie zawinęłam je folią i ubrałam czapkę. Bez szczelnego kompresu prawdopodobnie nie udałoby mi się wytrzymać nawet godziny z tym olejem na włosach, dlatego że jego zapach jest okropny, jak dla mnie nie do zniesienia. Ciężki, orientalny, bardzo nieprzyjemny, unosi się w łazience jeszcze jakąś godzinę po użyciu pomimo wietrzenia. Ale czego nie robi się dla włosów, gdyby efekty po nim nie były zawsze tak genialne, prawdopodobnie zginął by gdzieś i wcale bym za nim nie tęskniła. W czapie chodziłam około trzech godzin.


Następnie w celu zemulgowania olejku, dołożyłam maski Kallos Pro-tox na około 20 minut. Po upłynięciu tego czasu przystąpiłam do kolejnego kroku - peelingu cukrowego. Ostatni wykonywałam trzy tygodnie temu, więc jak najbardziej przyszedł na niego czas. Cztery łyżki cukru zmieszałam z dwoma łyżkami szamponu ISANA Med Urea 5%. Był to zdecydowanie udany mix, konsystencja mi odpowiadała, a cukier się szybko nie rozpuścił. Masaż wykonywałam około 8 minut, następnie włosy spłukałam trochę cieplejszą wodą niż zawsze, żeby cukier się szybko rozpuścił.


Na odsączone z wody włosów postanowiłam po raz pierwszy nałożyć moją nową odżywkę z Biedronki, Argan Professional do włosów suchych, nawilżenie i połysk. Przy nakładaniu, poczułam kolejny tego dnia kadzidlany, nieprzyjemny i mocny zapach... Pewnie niektórym by się spodobał, ale jak dla mnie jest trochę męczący, choć nie tak bardzo jak oleju sesa. Odżywkę przytrzymałam na włosach około 40 minut.
Moje podejście do niej było nijakie, ze względu na parafinę i alkohol w składzie, jednakże już przy spłukiwaniu poczułam jedwabistą gładkość i miękkość. Bałam się, że alkohol może odrobinę wysuszyć moje kłaczki, jednak nic takiego się nie stało, wręcz przeciwnie. Włoski były wspaniale nawilżone, schły o wiele dłużej niż zazwyczaj. Problemu z rozczesaniem nie miałam żadnego, jeśli mam być szczera, dawno moje włosy nie były tak bardzo miękkie i mięsiste. Dzięki peelingowi skóra głowy jest świetnie nawilżona, a włosy odbite u nasady. Niedzielę zaliczam do udanych :)


Jeszcze trochę wilgotne :)

 A jak wasze niedziele? Znalazłyście czas na pielęgnacje? :)

sobota, 31 października 2015

Nowości października

Hej kochane. W październiku nie planowałam kupować jakiś szczególnych produktów, jednak przez moje ręce w sklepach przewinęło się kilka kosmetyków wartych przetestowania, więc dlaczego miałabym się na nie nie skusić? :)


W tym miesiącu do mojej kolekcji dołączyły aż trzy szampony. Pierwszym nabytkiem jest rossmanowski szampon ISANA Med 5% UREA. Szampon ten kupiłam po przeczytaniu opinii na wizażu, z nadzieją, że mocznik w pięcioprocentowym stężeniu zrobi dobrze mojej skórze głowy. Co prawda nie zamierzam używać go do codziennego mycia, ze względu na mocny detergent SLES w składzie, ale mam nadzieję, że spisze się chociaż w połowie tak dobrze jak opisuje go producent. Dotychczas użyłam go zaledwie trzy razy, skalp po umyciu był przyjemnie odświeżony, jednakże włosy były splątane bardziej niż po innych myjadłach. Jeśli się nie sprawdzi, dużo nie stracę, dlatego że kosztował tylko około 5zł.
Do koszyka w Rossmanie trafiły również dwa inne szampony. Delikatna Alterra Morela&Pszenica to już klasyk w mojej pielęgnacji. Stosowałam wiele propozycji tej ekologicznej firmy, ale ten produkt najbardziej polubił się z moimi włosami i skórą głowy. Kolejnym październikowym nabytkiem jest suchy szampon Batiste. Wcześniej nie używałam suchych szamponów, dlatego że myję włosy rano, codziennie i po prostu tego nie potrzebowałam. Teraz, gdy staram się myć włosy wieczorem, taki produkt to dobra opcja, gdy akurat spotka mnie BHD.


W październiku wpadł mi w ręce również Balsam odżywczy od Babci Agafii. Już od dawna chciałam wypróbować, któryś z balsamów Agafii w saszetkach, a ten akurat znalazłam w jednej z zielarni. Zapłaciłam 6.50zł. Opinie na jego temat są podzielone. U jednych z włosami nie zrobił nic, a u drugich jest zdecydowanym ulubieńcem w pielęgnacji. Jak na razie użyłam go dwa razy, efektu "wow", którego szczerze mówiąc się spodziewałam przez świetny skład, niestety nie było.
Odwiedzając w tym tygodniu Biedronkę, postanowiłam zakupić jedną z odżywek firmy Argan Professional. Porównując wersję "nawilżenie i połysk" do jej siostry "regeneracja i wzmocnienie" zdecydowałam się na tą pierwszą, stwierdzając, że ma lepszy skład. W domu przekonałam się, iż wcześniej, prawdopodobnie z euforii mój wzrok się pogorszył, dlatego że w sklepie nie zauważyłam Alcohol Denat., który znajduje się mniej więcej po środku wszystkich składników. Wciąż nie mogę zrozumieć, po co producenci kosmetyków pchają do nich alkohol, a potem nazywają je "nawilżającymi"... Ani trochę w tym logiki. No cóż, na pewno nie będę stosować jej do codziennej pielęgnacji, ale mam nadzieję, że chociaż raz na jakiś czas się sprawdzi. Odżywka kosztowała 8.99.


Do mojej kolekcji dołączyły również dwie saszetki masek z Biovaxa. Wersja do włosów suchych i zniszczonych oraz intensywnie regenerująca do włosów ze skłonnością do wypadania. Nie mogę się zebrać, by kupić większe opakowania tych genialnych produktów, więc na razie czasem wracam do nich właśnie w postaci saszetek, dostępnych w Biedronce po 1.99.


W tym miesiącu, po długim czasie stosowania, udało mi się wykończyć jedwab z Mariona, o którym możecie przeczytać więcej słów tutaj. Do zabezpieczania końcówek wybrałam produkt tej samej firmy 7 efektów, kuracja z olejkiem arganowym. Zapłaciłam za niego 6.99, zobaczymy czy sprawdzi się tak dobrze jak poprzednik. Dodatkowo wpadłam w Biedronce na kabelki do włosów Hair Springs, podróbki Invisibobble. Ponieważ do związywania włosów używam tylko takich gumeczek (mam tylko jedną oryginalną, reszta to również podróbki) nie wahałam się ani chwili i opakowanie po 9.99zł z trzema przezroczystymi kabelkami jest już moje :)


Następnym i ostatnim kosmetykiem, tym razem niewłosowym, jaki zakupiłam w Rossmanie, jest tusz do rzęs Eveline Extension Volume 4D. Mój tusz akurat się kończy, a ta maskara zbiera bardzo dużo pozytywnych recenzji, więc i ja postanowiłam ją przetestować. Dodatkowo kosztuje tylko około 13zł. Producent obiecuje: "mega pogrubienie, spektakularne wydłużenie, rozdzielenie z precyzją lasera oraz intensywny czarny kolor". Nie ukrywam, że najbardziej zależy mi na tym przed ostatnim, ponieważ nienawidzę gdy moje rzęsy się sklejają. Mam nadzieję, że będzie strzałem w dziesiątkę :)

Oprócz kosmetyków, ogromną przyjemność przynosi mi kupowanie "pierdołków" do swojego pokoju.

Wczoraj pokusiłam się i w końcu kupiłam kominek, oraz woski Yankee Candle. Gdy zobaczyłam całą skrzynkę zapachów, oczy mi się zaświeciły i wiedziałam, że to będzie ciężki wybór. Stałam i wąchałam około 10 minut, a i tak na początek zdecydowałam się na dwa zapachy miesiąca polecone przez panią ekspedientkę: Honey Glow i Fireside Treats, a dodatkowo wybrałam sobie Cranberry Pear, który chyba najbardziej mi się spodobał z wszystkich zapachów. Woski udało mi się upolować w Frasco, był tam też spory asortyment innych produktów Yankee Candle. Natomiast kominek znalazłam w zwykłym sklepie wielobranżowym u mnie w mieście, za 10zł! Nie dość, że tani, to jeszcze piękny :) Pierwsze użycie mam już za sobą i jestem absolutnie zakochana. Świeczka pali się bez przerwy, a piękny zapach wypełnia caały dom, co niekoniecznie podoba się moim domownikom, którzy nie są fanami tak intensywnych zapachów. Na mojej liście wymarzonych rzeczy do pokoju, mam jeszcze cotton balls, których niestety nie udało mi się upolować w Biedronce, ale namierzyłam już kolejne miejsce gdzie mogę je dostać!

A wy, kupiłyście coś w październiku, czy jesteście na zakupowym odwyku? :)
A może miałyście styczność z jakimiś produktami, które kupiłam? Jak się sprawdziły?

Pozdrawiam, Julka.

czwartek, 29 października 2015

Szampon BIOVAX do włosów suchych i zniszczonych

Witajcie. Bohaterem dzisiejszego wpisu będzie szampon, który mam w swoich zbiorach od czasów, gdy jeszcze nie wiedziałam co to znaczy świadoma pielęgnacja, ale wiedziałam, że produkty Biovaxa są dobre dla włosów i jeśli chcemy poprawić ich kondycje, należy je stosować :-) Pewnego razu, gdy udałam się do apteki po któreś z kolei opakowanie maski Biovax do włosów suchych i zniszczonych, zauważyłam obok niej szampon z tej samej serii. Zachwycona działaniem maski, bez wahania chwyciłam za opakowanie z pozornie wygodną pompką i wrzuciłam do koszyka. Jak sprawdził się szampon kultowej firmy Biovax na moich włosach? Czytajcie dalej, a na pewno się dowiecie.


Opis producenta:
Intensywnie regenerujący szampon Biovax opracowany został przez specjalistów w celu zagwarantowania suchym i zniszczonym włosom jak najlepszej kondycji.
Szampony Biovax to unikatowe produkty stworzone na bazie wyjątkowo łagodnych substancji myjących, które nie podrażniają skóry głowy oraz nie wysuszają włosów. Dodatkowo wzbogacone zostały o nawilżające emolienty - substancje szczególnie polecane w pielęgnacji skóry i włosów, które łatwo tracą nawilżenie.
Unikalną cechą szamponu jest bogata w substancje odżywcze receptura oraz kremowa konsystencja. 
Biovax dba nie tylko o zdrowie i kondycję włosów, ale również zapewnia im gruntowną ochronę i bezpieczeństwo. Wysoka jakość oraz skuteczność działania szamponu potwierdzona jest przez Mistrza Świata Fryzjerstwa Artystycznego.


Biovax to gwarancja zdrwoych włosów, dzięki zawartości naturalnych ekstraktów i substancji ochronnych:
- kompozycja ekstraktu z cynamonu i emolientów silnie nawilża i regeneruje przesuszone włosy, nadając im piękny połysk. Zabezpiecza przed utratą wilgoci utrzymując naturalną barierę lipidową skóry głowy. Zmiękcza i wygładza włosy,
- 100% ekstrakt z henny ułatwia aktywnym składnikom wnikanie do wnętrza włosa i jego cebulki.


Nie zawiera substancji drażniących:
- bez parabenów,
- bez SLS,
- bez SLES,
- bez glikolu propylenowego.
Substancje te mogą powodować podrażnienia skóry, a nawet stany zapalne. Przyczyniają się do powstawania łupieżu, swędzenia i wysuszania się skóry głowy. Receptura oparta została o naturalne i bezpieczne substancje aktywne.


Skład: 




AQUA, SODIUM COCOAMPHOACETATE, COCAMIDOPROPYL BETAINE, ACRYLATES COPOLYMER, COCO-GLUCOSIDE, COCAMIDE DEA, COCAMIDOPROPYLAMINE OXIDE, POLYQUATERNIUM-22, PANTHENOL, CINNAMOMUM ZEYLANICUM EXTRACT, LAWSONIA INERMIS EXTRACT, GLYCERIN, ALLANTOIN, DICAPRYLYL ETHER (AND) LAURYL ALCOHOL, TRIMETHYLSILYLAMODIMETHICONE (AND) C11-15 PARETH-5 (AND) C11-15 PARETH-9, STYRENE/ACRYLATES COPOLYMER (AND) COCO-GLUCOSIDE, PARFUM, TETRASODIUM EDTA, CITRIC ACID, SODIUM HYDROXIDE, METHYLISOTHIAZOLINONE, LINALOOL, POTASSIUM SORBATE, C.I.16255, C.I.42090 

Przed wodą znajdują się same bardzo łagodne dla skóry substancje myjące, substancje pianotwórcze oraz nawilżający panthenol. Ekstrakt z cynamonu i emolientów silnie nawilża, nadaje połysku oraz zabezpiecza przed utratą wilgoci utrzymując naturalną barierę lipidową skóry głowy. Zmiękcza i wygładza włosy. Ekstrakt z henny ułatwia aktywnym składnikom wnikanie do wnętrza włosa i jego cebulki. Cały skład ogólnie bardzo przyjazny i delikatny.

Konsystencja, opakowanie, zapach:
400ml szamponu znajduje się w solidnym opakowaniu z grubego plastiku. Nawet gdy spojrzymy pod światło, nie uda nam się zobaczyć ile produktu zostało w środku. Pompka to moim zdaniem ogromny niewypał.


Choć pozornie wygląda na całkiem wygodną w użytkowaniu, okazuje się, że w praktyce ani trochę się nie sprawdza. Wszystko byłoby w porządku, gdyby ilość produktu, która wydobywa się po jednym naduszeniu pompki, była wystarczająca by umyć dokładnie cały skalp. Niestety jak dla mnie jest go za mało, więc muszę nadusić ponownie, jednak przed tym czekam 30 sekund aż pompka powróci "do góry". Nie wiem jak inaczej to opisać, żebyście wiedziały o co mniej więcej mi chodzi. By użyć szamponu musiałam odkręcić pompkę i wylać go sobie na rękę, co również nie było łatwym zadaniem, dlatego że konsystencja jak na myjadło jest dość gęsta. Jednak gdy nakładałam już szampon o kremowej konsystencji, na skórę głowy, cała złość związana z początkowymi problemami z odkręcaniem, wyślizgiwaniem się butelki z ręki, przechodziła, dlatego że do moich nozdrzy dochodził piękny zapach cynamonu, z domieszką wanilii. 

Wydajność:
Tego szamponu używałam z przerwami, więc nie mogę określić czy wystarczy nam on na miesiąc, bądź dwa, jednak ze względu na jego konsystencję moim zdaniem jest wydajny. 

Działanie:
Od szamponu wymagam, by po pierwsze, dokładnie domywał wszelkie ciężkie substancje tj. nafta czy olej, po drugie: by w miarę możliwości jak najmniej plątał włosy oraz po trzecie, by jego użycie nie sprawiało mi kłopotów. Ten produkt spełnił dwa z moich kryteriów. Za pewne po opisie u góry domyślacie się, że nie należał do produktów poręcznych w użytkowaniu. Pomimo to, polubiliśmy się, dlatego że nigdy nie zdarzyło mi się, aby włosy po jego stosowaniu były niedomyte. Jak na szampon bez SLS czy SELS, przy użyciu pojawia się dość dużo piany, czasami nawet po pozornie dokładnym wypłukaniu, odciskając wodę z włosów w ręcznik, słyszałam jeszcze skwierczenie piany i musiałam płukać je na nowo. Po użyciu tego Biovaxa, miałam sto razy mniejsze problemy z rozczesaniem włosów niż np. po użyciu Babydream, czy płynu Facelle Aloe. Skóra głowy zawsze była po jego użyciu przyjemnie nawilżona. Nie umiem określić, czy kondycja włosów dzięki temu szamponowi się poprawiła, ponieważ jednocześnie używałam dużo innych produktów regenerujących. 

Cena i dostępność: 
Za moją 400ml wersję zapłaciłam około 22 złotych, jednak możecie też znaleźć opakowania 200ml w cenie 12-16 złotych. Szampony Biovaxa są raczej dostępne na mniejszą skalę niż ich sławne maski, ale na pewno znajdziecie je w aptece SuperPharm oraz w większych aptekach w waszej okolicy oraz sklepach internetowych.

Czy kupię ponownie?
Jeśli mam być szczera, to na razie raczej nie. Pomimo, że szampon przypadł mi do gustu, znam inne delikatne myjadła, w niższej cenie, które sprawdzają się tak samo dobrze, ale są przyjemniejsze w użytkowaniu. Jednakże to nie zmienia faktu, że polecam wam go do przetestowania :-)




A wy z jakich szamponów aktualnie najbardziej lubicie korzystać?

Buziaki, Julka. 

niedziela, 25 października 2015

Niedziela dla włosów (3) Nieplanowany Good Hair Day

Cześć kochane. Dzisiejsza niedziela dla włosów odbyła się w sobotę i nie miała być "niedzielą", tylko po prostu bogatą pielęgnacją :) Pewnie nie opisałabym jej, gdyby nie świetne efekty, które uzyskałam zupełnie przypadkiem. Przypadkiem, dlatego że nie ułożyłam sobie wcześniej planu, jak to robię w każdą niedzielę i nie przemyślałam jakich produktów użyję, tylko wzięłam to co akurat miałam pod ręką, a włoski po całej pielęgnacji były naprawdę piękne.


Na początek na zwilżone wcześniej letnią wodą włosy i skalp, nałożyłam 1 łyżkę maski Kallos Aloe i około 2 łyżki oleju ze słodkich migdałów, który z resztą niedługo dobije denka. Taki zestaw trzymałam pod folią i czapką około godziny.


Następnie, w długość wtarłam maskę Kallos Keratin, a skalp umyłam szamponem przeciwłupieżowym Pirolam, przytrzymując pianę około 5 minut, żeby produkt ten miał czas zadziałać.


Po spłukaniu i odciśnięciu wody, na włoski nałożyłam jeszcze maskę drożdżową od Babci Agafii i zostawiłam ją na około 45 minut pod ciepłym kompresem. Bardzo lubię tę maskę, jej skład jest naprawdę fenomenalny, jestem pewna że po wykorzystaniu tego opakowania zakupię następne.


Z początku włosy schły same, ale zniecierpliwiona po około godzinie włosy podsuszyłam chłodnym powietrzem, dlatego że trochę się spieszyłam, a potem ułożyłam na szczotce obrotowej Phillips.

Zdjęcie bez flesza.
Cóż mogę powiedzieć. Jak dla mnie włoski wyglądały idealnie. Może na zdjęciu tego nie widać, ale były miękkie, dociążone i wygładzone. Do tego puszyste i uniesione u nasady. Za sprawą obrotowej szczotki przez cały dzień się świetnie układały, a babyhairs nie fruwały wokół głowy. Jedyne na co mogę się poskarżyć, to to, że odrobinę się plątały. Gdybym przed wysuszeniem spryskała je odżywką w spreyu Gliss Kura, byłoby jeszcze lepiej, ale i bez tego jestem zadowolona. Uwielbiam dni, w które nie nastawiam się, że uda mi się uzyskać efekt "wow", a takowy się pojawia :) 

Jak tam u was? Niedziele udane? :)


Pozdrawiam, Julka.

czwartek, 22 października 2015

O Kallosach słów kilka

Kosmetyki węgierskiej firmy Kallos są znajome każdej włosomaniaczce. Kallosowe maski w mojej pielęgnacji są obecne praktycznie od jej początku, a aktualnie w swoich zbiorach mam aż sześć opakowań. Nie dość, że możemy wybrać spośród dużej ilości masek, o zupełnie różnych składach, to jeszcze za litr zapłacimy grosze. Czy za taką cenę, możemy dostać coś ponadprzeciętnego? Czytajcie dalej, a dowiecie się co o tym myślę :)


Za co pokochałam Kallosy?
- Efekt, jaki zostawiają na moich włosach. Po ich użyciu zawsze są miękkie, wygładzone i nie mam najmniejszych problemów z ich rozczesaniem. Często uzyskuję większą objętość, a strach przed obciążeniem już mi nie towarzyszy, bo wiem, że przy umiejętnym stosowaniu maski ryzyko jest praktycznie zerowe.
- Ich różnorodność w wykorzystaniu. Stosowałam je już na każdy możliwy sposób i sprawdzają się nałożone pod ciepły kompres na 30min, czy nawet godzinę, a także na 5 minut, gdy nie mamy czasu na dłuższą pielęgnację.Wiadomo jednak, że zadziałają o wiele lepiej, gdy będą miały na to dłuższą chwilę. Kolejnym ze sposobów użycia jest nakładanie maski pod olej. Moje włosy bardzo lubią podwójne odżywianie i po takim zestawie po myciu nie potrzebują już żadnego produktu. Wiele dziewczyn używa masek Kallosa do mycia włosów i skalpu, chwaląc je sobie przy tym, jednak ja wykorzystuję je tylko do mycia na długości, ze względu na szybkie przetłuszczanie się mojej skóry głowy. Raz w ramach eksperymentu, użyłam Kallos Keratin zamiast szamponu, a efekty były takie jak się spodziewałam. Po kilkunastu godzinach włosy były już przetłuszczone u nasady. Poza tym, maski świetnie emulgują przeróżne, nawet te najcięższe oleje.
- Składy - krótkie i treściwe. Przestudiowałam już wiele składów Kallosów, szukając tych, które najbardziej polubiłyby się z moimi włosami. Po tej lekturze, wywnioskowałam, że praktycznie każda maska ma w składzie Ceatryl Alcohol (alkohol tłuszczowy i emolient, jest on nieszkodliwy i ma bardzo mało wspólnego z Alcohol Denat., więc o przesuszenie nie trzeba się martwić) i Cetrimonium Chloride (substancja powierzchniowo czynna, emulgator, konserwant). Poza tym, w zależności od rodzaju maski, znajdujemy w nich również m.in. oleje, aloes, proteiny, witaminy, najczęściej nad zapachem (Parfum), więc mamy pewność, że zapewnienia producenta o nawilżeniu czy odżywieniu to nie jest pic na wodę. W Kallosach możemy spotkać dwa silikony, Cyclopentasilioxane (jest to silikon przyjazny, lotny) oraz Dimethiconol (silikon bardzo łatwo zmywalny). Pojawiają się one różnie, część z masek je zawiera, część nie. 
- Opakowania. Jestem z tego typu osób, które zwracają uwagę na szczegóły i nie lubię, gdy któryś z moich kosmetyków ma tandetną szatę graficzną (wiem, że to może być dla was trochę dziwne). Opakowania masek Kallos od samego początku bardzo mi się spodobały, ze względu na ich kolory oraz po prostu jak dla mnie przyjazny dla oka wygląd :) Poza tym słoje, w których znajdują się maski są całkiem przyjemne w użytkowaniu (trochę ciężko je odkręcić mokrymi dłońmi, przynajmniej ja mam z tym kłopot). Cały produkt idzie bez problemu wydobyć ze środka. Przeszkadza mi jedynie, że nie ma dodatkowego zabezpieczenia, więc nie mamy pewności czy ktoś w sklepie przed nami nie wtykał tam swoich wścibskich paluchów.


 - Zapach. W tym wypadku nie jestem wybredna, przeszkadzają mi jedynie mocno chemiczne zapachy. Kallosy są bardzo przyjemne "w wąchaniu", nie spotkałam się jeszcze z takim, który by mnie od siebie odepchnął właśnie przez woń. Dodatkowo, jest dość trwały i czuć go jeszcze trochę po umyciu.
- Cena. Za efekt, jaki dają , około 10 zł za litr, a 4 zł za 275ml to jak dla mnie śmiesznie mało :)  

Jak z pośród wielu rodzajów masek wybrać tą idealną dla siebie?
Myślę, że to nie będzie trudne, ze względu na krótkie składy, w których nawet mało doświadczona włosomaniaczka by się odnalazła. Jeśli wasze włosy lubią olej lniany, kupcie Kallos Color, oliwę z oliwek - Banana, makadamię - Omega. Jeśli brakuje wam nawilżenia, polecam Aloe, natomiast jeśli wasze włoski potrzebują solidnej dawki proteiny, nie wahajcie się i kupcie Keratin, bądź Milk. Sądzę, że znalezienie swojego ulubieńca nie będzie trudne, wystarczy przestudiować składy :)


Moi ulubieńcy
Każda z masek Kallos, które przetestowałam, działa na moje włosy dobrze, ale muszę wyróżnić trzy, z którymi bardzo się polubiłam i na pewno do nich wrócę. Jest to emolientowe Omega i Color oraz nawilżająca Aloe. Są na prawdę świetne, włosy po nich zawsze są dociążone, miękkie i wygładzone. Te produkty należą do "pewniaków" i korzystam z nich zawsze, gdy chcę mieć pewność, że moje włosy będą wyglądać pięknie.


Gdzie kupuję swoje maski?
Dostępność Kallosów z dnia na dzień jest coraz lepsza. Kiedyś można je było upolować tylko na stronach internetowych z kosmetykami, bądź Allegro, a teraz kupicie je bezpośrednio w drogerii Hebe, widziałam je ostatnio nawet w małej drogerii w mojej miejscowości.


Podsumowując. 
Maski Kallos, to tego typu maski, po których włosy zawsze wyglądają świetnie. Jeśli ktoś szuka kosmetyku do włosów, który sprawdziłby się w codziennym użytkowaniu, jak najbardziej polecam przetestowanie produktów tego węgierskiego producenta :-)





A wy polubiłyście się z Kallosami?
Macie jakieś maski z tej firmy w swoich zbiorach? :)
Buziaki, Julia.

niedziela, 18 października 2015

Niedziela dla włosów (2) Minimalistyczna, PEHowa pielęgnacja

Cześć kochane. Dzisiejsza Niedziela dla włosów bez żadnych urozmaiceń i eksperymentów :) Postawiłam dostarczyć swoim włosom podstawowych składników pielęgnacyjnych, czyli emolientów, humektantów i protein. Po takim zestawie, w odpowiednich proporcjach produktów, włosy nie mogą wyglądać źle, a jak to wyszło u mnie? Czytajcie dalej.


Na sam początek zmieszałam około pół łyżki Kallosa Aloe z taką samą ilością jego keratynowej  siostry. Do mieszanki dodałam łyżkę oleju lnianego oraz troszkę więcej niż jedną łyżkę oleju ze słodkich migdałów. Całość nałożyłam na wilgotne włosy i trzymałam ponad godzinę pod ciepłym kompresem.


Po upływie czasu mieszankę spłukałam, a skalp umyłam leczniczym szamponem przeciwłupieżowym Pirolam. Wytworzoną pianę przytrzymałam na skórze głowy około 5 minut, by szampon miał czas zadziałać. Nie chcąc za bardzo obciążać włosów, by dłużej utrzymały swoją świeżość, nie użyłam żadnej ciężkiej maski, tylko nałożyłam odrobinę odżywki Garnier Fructis Goodbay Damage i po około 15 minutach spłukałam ją letnią wodą. Zauważyłam, że moje szybko przetłuszczające się włoski po zastosowaniu Pirolamu i lekkiej odżywki na drugi dzień wyglądają całkiem dobrze i nie muszę ich myć :)


Końcówki zabezpieczyłam dodatkowo serum z Mariona, o którym opowiedziałam wam tutaj, ale zapomniałam go umieścić na zdjęciu. Włosy z początku schły samodzielnie, ale ostatecznie podsuszyłam je zimnym powietrzem, bo śpieszyłam się, a chciałam przed wyjściem jeszcze zrobić zdjęcie. Włoski były bardzo miękkie, po wysuszeniu trochę spuszone, ale po jakieś godzinie puszek zniknął. Bardzo miękkie i dociążone, po prostu takie jakie lubię je najbardziej :) 


A jak wasze "Niedziele dla włosów"?
Zadowolone z efektów?
Pozdrawiam, Julia.

piątek, 16 października 2015

Natura Silk jedwabna kuracja od Mariona

To moja pierwsza recenzja na blogu i postanowiłam opowiedzieć wam trochę o moim ulubionym serum. Używam go na tyle długo, że mogę wam przekazać rzetelną opinię. Mowa tutaj o Natura Silk, jedwabna kuracja od Mariona.




Opis producenta: 
Natura Silk - jedwabna kuracja to odżywka regenerująca bez spłukiwania do włosów. 
Dzięki zawartości m.in. jedwabiu i prowitaminy B5:
  • nadaje włosom świetlisty połysk już po użyciu 1 kropli 
  • sprawia, że włosy będą odżywione, nawilżone i sprężyste
  • przywraca włosom suchym, zniszczonym i matowym miękkość i blask.
Natura Silk jedwabna kuracja wygładza powierzchnię włosów, ułatwia rozczesywanie i układanie oraz regeneruje włosy od wewnątrz. Regularne stosowanie chroni włosy przed wysoką temperaturą, gorącym powietrzem, zanieczyszczeniami i utratą wilgoci. 
Twoje włosy uzyskają świetlisty połysk, jedwabną miękkość i zdrowy wygląd.


Analiza składu:
Cyclopentasiloxane - emolient, zapobiega odparowywaniu wody, zmiękcza i wygładza
Dimethiconol - silikon, nadaje połysk, wykazuje działanie regenerujące
Phenyl Trimethicone - silikon, antystatyk
Ethyl Ester of Hydrolyzed Silk - Ethyl Ester to octan etylu, rozpuszczalnik farb i lakierów, a Hydrolyzed Silk to chyba wszystkim znajome proteiny jedwabiu
Parfum - zapach
Panthenol - substancja nawilżająca

Konsystencja, opakowanie, zapach:
50 ml produktu znajduje się w solidnym opakowaniu z wygodną pompką. Plastik, z którego zostało wykonane jest dość twardy, przez co nie można ocenić ile serum aktualnie znajduje się w buteleczce. Szata graficzna przyjemna dla oka. Konsystencja produktu jest gęsta, lepka, raczej typowa dla każdego jedwabiu. Zapach nie jest charakterystyczny, nie przyciąga ani też nie odrzuca. 

Wydajność:
Z tego względu podbił moje serce. Jedwabiu używam już pięć miesięcy, po jednej pompce za każdym razem i co prawda zbliżam się już ku zdenkowaniu, jednakże na pewno wystarczy mi go jeszcze na cały październik. To bardzo długi odstęp czasu, jestem zachwycona.

Działanie: 
Serum używam po każdym myciu, w celu zabezpieczenia końcówek, ale też gdy moje włosy potrzebują dociążenia, odrobina tego produktu im je daje. Mi zdecydowanie wystarcza jedna pompka przy każdorazowym użyciu, jednak sądzę, że włosy grubsze i gęściejsze potrzebowałyby minimum dwie. Produkt spełnia obietnice producenta, końcówki są miękkie i gładkie, trzeba się bardzo postarać by je obciążyć. Przez te kilkumiesięczne stosowanie jedwabiu Mariona miałam świadomość, że moje włosy są pod najlepszą ochroną i tak też było. Dzięki niemu zapobiegłam łamaniu się końcówek, co wpłynęło także na szybszy wzrost włosków.

Mały pogląd na moje końcówki w jednym z kosmyków :)

Cena i dostępność: 
Moje jedwabne serum zakupiłam w zwykłym osiedlowym sklepie wielobranżowym, za około 10zł. Widziałam też mniejsze opakowania w cenie 4-5zł. Produkty Mariona są szeroko dostępne, więc na pewno nie będzie problemu znaleźć ich w waszym pobliżu :)

Czy kupię ponownie?
Po długim stosowaniu tego jedwabiu, mam ochotę na coś innego. Jednak jeśli po przetestowaniu innych produktów, uznam, że ten był dla mnie najlepszy, na pewno do niego wrócę. 

A wy nie zapominacie zabezpieczać swoich końcówek? 
Jakiego produktu aktualnie używacie? :-)

Całusy, Julia.