Witajcie! :) Jest to mój pierwszy post i tak na wstępie chciałabym tylko powiedzieć, że mam na imię Julia i od niedawna mam obsesję na punkcie włosów. Od niedawna, oznacza dosłownie "od niedawna", bo nie mam długiego stażu w włosomaniactwie. Pielęgnację swoich włosów rozpoczęłam wraz z początkiem kwietnia, zdesperowana tym jak w tragicznym były stanie oraz ciągłymi, uszczypliwymi komentarzami, że moje włosy wyglądają jak piórka. Mimo wszystko, przez ten czas zdołało mi się już dość dużo osiągnąć, a dowodem na to są ciągłe pochwały doprowadzające mnie do rumieńców, z ust koleżanek, czy rodziny, którzy są zdumieni poprawą kondycji mojej czupryny. Na zdjęcia obecnego stanu moich włosów przyjdzie pora w kolejnych postach, na razie tylko taki mały wstęp u góry, a na dziś chciałabym wam przedstawić, od czego rozpoczęłam regenerację sianka na mojej głowie.
Pożegnanie się raz na zawsze z prostownicą.
Jest to pierwszy i najważniejszy punkt, dzięki któremu cała moja pielęgnacja zaczęła mieć w ogóle jakikolwiek sens. Wcześniej przez około siedem lat włosy prostowałam dzień w dzień, czasami nawet po dwa, trzy razy. Był to mój nawyk, którego zażegnanie było porównywalne z rzuceniem tytoniu dla nałogowego palacza. Moje włosy, cienkie, pocieniowane, zniszczone w skali 11/10 wyglądały tragicznie bez stylizacji, jednak pewnego dnia, gdy dotarło do mnie w jakim są stanie postanowiłam, że koniec z tym. I tak po prostu prostownica zginęła gdzieś na poddaszu, a od tamtego czasu używałam jej tylko raz, na jakieś ważne wyjście. Aby wyglądać w miarę ładnie, zazwyczaj związywałam górną część włosów, w sławnego "samuraja", albo po prostu związywałam je w koczka.
Zdobywanie wiedzy.
Na początku (choć do dziś mało się zmieniło) wciąż przesiadywałam na przeróżnych blogach, przeczytałam całego bloga Anwen, BHC, ale także inne mniej znane chłonąc wiedzę jak gąbka. Czytałam w pociągu, na lekcjach, w domu, w dzień, a nawet nocami. Włosomaniactwo pochłonęło mnie doszczętnie. Informacji było dużo, ale to kwestia czasu, żeby wszystko sobie ułożyć i zacząć stosować.
Podcięcie zniszczonych końcówek.
W moim przypadku podcięcie wszystkich zniszczonych końcówek, było bardzo trudne, ze względu na różne długości, które miały i wciąż mają włosy. Jednak poznałam wspaniałą fryzjerkę i razem podjęłyśmy decyzję, że zetniemy kilka centymetrów od dołu i po milimetrze po bokach, by z czasem zejść z cieniowania. Po cięciu czułam się świetnie, a moich pleców nie zdobiło już aż tyle białych kropek.
Zaprzyjaźnienie się szamponem bez SLS, odżywkami, maskami i olejami i serum na końce.
Tak, wcześniej nie używałam nawet odżywki. Myłam włosy zwykłym drogeryjnym szamponem, a odżywka poszła w odstawkę, ponieważ byłam zdania, że od niej szybciej przetłuszczą mi się włosy, które i tak myłam (i niestety wciąż muszę to robić) codziennie. O istnieniu masek nie miałam pojęcia, a nakładanie oleju na włosy wydawało się absurdalnym pomysłem. Po poznaniu pojęcia Sodium Laureth Sulfate, szampon z Pantene zamieniłam na Babydream i z czasem okazało się, że było to wybawieniem dla skóry głowy. W mojej łazience pojawiła się odżywka Garniera Awokado i Masło karite, a także dwie maski Biovaxa. Na włosy raz na jakiś czas zaczął lądować zwykły olej Kujawski, a dopiero potem ze słodkich migdałów i musztardowy. Końcówki zawsze po myciu zabezpieczane były sylikonowym serum, którego kiedyś nigdy nie używałam.
Przeanalizowanie swoich nawyków.
Zaczęłam zwracać uwagę na to, jak rozczesuję swoje włosy, czym je związuję, suszę oraz w jakiej fryzurze śpię. Gumki z metalowymi wstawkami zamieniłam na kabelki invisibobble, rozpuszczone włosy podczas snu, na ślimaczka, a rozczesywanie zawsze odbywało się delikatnie i zazwyczaj głową w dół. Ręczniki zamieniłam na stare, bawełniane koszulki, żeby nie trzeć włosków niepotrzebnie po myciu i nie narażać ich na dodatkowe uszkodzenia mechaniczne. Modyfikacji również uległa moja dieta, co prawda wciąż mam z tym problem, ale na pewno teraz spożywam więcej płynów, unikam fastfoodów i cukru. Nie korzystają na tym tylko włosy, ale cały organizm.
Dużo, dużo, bardzo dużo cierpliwości.
Na początku często moje eksperymenty kończyły się niepowodzeniem. Bad Hair Days wciąż się zdarzają, jednak na pewno nie w takiej częstotliwości jak kiedyś. Musimy poznać swoje włosy i przetestować dużo opcji, by w końcu wpaść na coś, co one pokochają. Może wydawać nam się, że jakiś produkt nic nie robi z włosami, ale być może wystarczy tylko zmienić sposób bądź czas trzymania go na włoskach. Ja bardzo długo uczyłam się pokory, często miałam ochotę wyrzucić wszystkie kosmetyki do kosza, sądząc, że moje włosy wyglądają jeszcze gorzej niż przed rozpoczęciem pielęgnacji. Wszystko to kwestia czasu, chęci i przyswojonej wiedzy :)
A wy, pamiętacie jeszcze początki swojego włosomaniactwa?
Pozdrawiam, Julka.
Powodzenia na nowej drodze:D
OdpowiedzUsuńDzięki kochana, przyda się! :)
UsuńJa też życzę powodzenia :D
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo :)
UsuńPoprosimy o większe zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za spostrzeżenie!:)
UsuńŻyczę powodzenia i wytrwalosci :-)
OdpowiedzUsuńDzięki kochana :*
UsuńMyślę, że najważniejsze są świadomość i obserwacja :) Wszystko z głową, ale właśnie - trzeba tę głowę mieć :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie! :)
UsuńSuper, że chcesz zadbać o swoje włosy. Powodzenia w realizacji planu. Będę obserwować :D
OdpowiedzUsuńPowodzenia Ci życzę:) Ja od pół roku mam odwyk od prostownicy i regularnie podcinam końcówki :P
OdpowiedzUsuńPowodzenia i cierpliwości życzę, bo to chyba najważniejsze ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo! :))
UsuńWidać ogromną zmianę, oby tak dalej =)
OdpowiedzUsuńOj, ja też kiedyś miałam problem z prostowaniem, ale wydaje mi się, że moje włosy wyglądały dużo gorzej niż Twoje...jak chcesz to zerknij sobie u mnie, też pisałam jakiś czas temu o tym post :)
OdpowiedzUsuńDzięki, na pewno zerknę! :)
Usuń